Zaraz po tym, gdy Komisja Europejska przedstawiała swoje gorsze niż pół rok wcześniej prognozy deficytu finansów publicznych w Polsce w tym i przyszłym roku, resort finansów odpowiedział, że i tak jest przekonany o rychłym zniesieniu procedury nadmiernego deficytu. Można było odnieść wówczas wrażenie, że nasi rządowi finansiści mają gorącą linię z Brukselą i stąd ich głębokie przekonanie o spodziewanych ze strony UE krokach. Dziś okazuje się, że zdjęcie z Polski procedury nadmiernego deficytu wcale nie musi nastąpić w ekspresowym w tempie. W końcu 3,5 proc. prognozowanego deficytu w tym roku to nie 3 proc. wymagane przez Brukselę.
Jak wynika ze słów ministra finansów Jacka Rostowskiego, Bruksela rozpatrując decyzję o uchyleniu procedury, weźmie zapewne pod uwagę koszty reformy emerytalnej. Problem w tym, że już od dawna Polska walczy z unijnymi urzędnikami o odliczanie w różnych wskaźnikach składek przekazywanych do OFE. Na razie jednak jest to walka, którą przegrywamy. Można też powiedzieć, że nie ma się co kłócić o 0,5 pkt. proc. Liczy się kierunek, w jakim zdążają finanse publiczne. A ten u nas jest całkiem słuszny – to znaczy deficyt z 5,1 proc. w 2011 r. najprawdopodobniej obniży się do 3,5 proc. w 2012 r. i do 3,1 proc. w 2013 r. (według KE). Tyle że dla Brukseli bardziej istotne mogą się okazać konkretne wyniki, a nie ich przewidywania na kolejny rok, bo te na papierze zawsze wyglądają ładnie.
Nasz rząd też stoi na straży dogmatu ścisłego przestrzegania dyscypliny finansowej. Tyle że nie wobec siebie, a wobec członków strefy euro. Wkrótce ruszyć mają w Polsce przygotowania do ratyfikacji paktu fiskalnego, w ramach którego przewidywane są automatyczne, surowe sankcje ze nadmierny deficyt. Ale Polski te regulacje nie obejmą, aż do naszego wejścia do eurolandu.