Szczyt w Brukseli miał uchwalić plan zacieśniania strefy euro, w którym znalazłyby się konkretne pomysły (np. budżet strefy euro), konkretne daty, a może nawet szczegółowe zamiary zmiany traktatów. Skończyło się na włączeniu kolejnego już zielonego światła dla Hermana Van Rompuya na przygotowania mapy drogowej do czerwca 2013 roku.

Niewątpliwym konkretnym osiągnięciem jest zgoda na stworzenie wspólnego nadzoru bankowego. Ale tego dokonali jeszcze ministrowie finansów w czwartek nad ranem, na kilkanaście godzin przed rozpoczęciem szczytu przywódców. Ich szefowie mieli pójść krok dalej i ustalić plan dla dwóch pozostałych filarów unii bankowej: funduszu naprawczego banków i systemu gwarancji depozytów.

Szczególnie fundusz naprawczy jest, zdaniem ekspertów, elementem, który musi się szybko pojawić. Bez niego wspólny nadzór nie będzie miał sensu. Jak można mówić o kompetencjach nadzorcy, jeśli nie będzie on mógł zdecydować o sposobach likwidacji czy dokapitalizowania banków? Jednak ta sprawa jest ciągle bardzo kontrowersyjna, bo w grę wchodzą pieniądze. Niemcy nie chcą płacić na hiszpańskie banki, nie wyobrażają sobie też, aby to podatnik finansował ratowanie instytucji finansowych, co stało się w Europie kryzysową normą. W dokumencie końcowym szczytu mowa więc o systemie finansowanym przez same banki. Ale zanim z ich składek uzbiera się bezpiecznej wysokości fundusz, miną lata. O tym okresie przejściowym nikt nie chciał w Brukseli dyskutować. Nie podano też żadnych dat, zobowiązano natomiast Komisję Europejską do opracowania propozycji legislacyjnej w 2013 r. Pierwsza polityczna dyskusja na ten temat odbędzie się najwcześniej po wyborach w Niemczech na jesieni 2013 roku.

Ograniczono też ambicje związane z tworzeniem osobnego budżety strefy euro. Świadczy o tym sama zmiana słownictwa. Nie ma już sformułowania „zdolności budżetowe" czy „mechanizm absorpcji szoków". Ostały się kontrakty między państwami strefy euro, i nie tylko, a Brukselą. W zamian za zobowiązania do reform kraj taki mógłby liczyć na „solidarność" – to nowe słowo. W wymiarze finansowym byłaby ona bardzo ograniczona. Zdaniem Angeli Merkel może wynieść 15–20 mld euro. Więcej konkretów ma się pojawić w czerwcu 2013 r. Można to traktować jako zalążek przyszłego eurobudżetu, ale wyraźnie zwolennicy odrębnych instrumentów fiskalnych dla strefy euro natrafili na opór Niemiec, które nie chcą deklarować zgody na kolejne transfery z krajów bogatych do biednych. Angela Merkel wie, że nie spodobałoby się to jej rodakom. A można ufać jej politycznej intuicji. Według ostatnich sondaży pozytywnie ocenia ją aż 81 proc. Niemców.