Charakterystycznym przykładem była sytuacja gospodarki amerykańskiej w marcu 1975 roku, kiedy produkcja przemysłowa spadła o prawie 13 proc. przy jednoczesnym wzroście indeksu cen towarów i usług konsumpcyjnych (CPI) o około 12 proc. i najwyższym od czasów wielkiego kryzysu poziomie bezrobocia wynoszącym 9 proc. Taki stan pozostawał w sprzeczności z rozpowszechnionym wśród ekonomistów poglądem, że pomiędzy inflacją a bezrobociem zachodzi relacja wymienności. Rezultatem opisanej sytuacji było odrzucenie keynesowskiej doktryny wymienności inflacji i bezrobocia.
W warunkach stagflacji bank centralny stoi przed nierozwiązywalnym dylematem: czy zaostrzać politykę pieniężną, aby obniżyć inflację, czy też luzować ją, aby pobudzić aktywność gospodarczą i zmniejszyć bezrobocie? Ten dylemat nie znajduje zadowalającej odpowiedzi mimo różnych propozycji, takich jak: „zaskoczenie" rynku przez wpompowanie w gospodarkę ilości pieniądza przekraczającej oczekiwania lub też fine tuning, czyli dostosowanie polityki pieniężnej do poziomu aktywności gospodarczej przy założeniu akceptowalnego poziomu inflacji.
Lekcje lat 70. zostały w niemałej mierze zapomniane, ale warto do nich wrócić, gdy banki centralne redefiniują swoją misję tradycyjnie pojmowaną jako ochrona wartości pieniądza. Ben Bernanke, prezes Rezerwy Federalnej USA, złożył niedawno bezprecedensowe oświadczenie, że stopa procentowa zostanie utrzymana na poziomie zbliżonym do zera aż do czasu, gdy bezrobocie spadnie poniżej 6,5 proc. (w tej chwili wynosi 7,7 proc.).
W tym samym czasie Mark Carney, gubernator Banku Kanady, desygnowany na następnego szefa Banku Anglii, posunął się jeszcze dalej od prymatu celu inflacyjnego. Zaproponował mianowicie, by celem polityki monetarnej był nominalny poziom dochodu narodowego, co zdaniem niektórych ekonomistów pozwala „zmiksować" w jeden wskaźnik cel inflacyjny i wzrostowy.
Coraz częściej pojawiają się opinie, że wzrost inflacji jest OK, jeśli będzie to „cena" za poprawę koniunktury. Bernanke deklaruje utrzymanie celu inflacyjnego na poziomie 2 proc., ale podejmuje ryzyko wzrostu inflacji, zanim gospodarka „zaskoczy" i oczekiwany poziom bezrobocia zostanie osiągnięty. Wówczas widmo stagflacji może powrócić.