Sprawa euro: dyskusja czy różne wypowiedzi?

Ważne jest, aby punktem odniesienia w dyskusjach o członkostwie Polski w strefie euro był nie obecny, ale przyszły kształt, jaki wyłoni się po kryzysie – pisze kierownik Katedry Makroekonomii Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i były członek Rady Polityki Pieniężnej.

Publikacja: 05.02.2013 01:13

Sprawa euro: dyskusja czy różne wypowiedzi?

Foto: Fotorzepa, dp Dominik Pisarek

Red

Szybko przybywa publicznych wypowiedzi ekonomistów i polityków na temat dylematów dotyczących przystąpienia Polski do strefy euro. Czasem są to opinie formułowane przy okazji omawiania innych ważnych dla kraju kwestii, a czasem są to poglądy bezpośrednio skoncentrowane na potencjalnych kosztach i korzyściach członkostwa.

Głos w tej sprawie zabrał też prezydent Bronisław Komorowski. Jak dotąd są to jednak wypowiedzi poszczególnych osób, a dla lepszego zrozumienia dylematów ważne jest, aby rozpoczął się czas dialogu i polemik. Bez tego każdy z autorów będzie nadal poruszał się głównie w świecie własnych założeń, przekonań i preferencji.

Charakterystyczne cechy dyskusji

Choć jest to wczesny etap rozwijającej się dyskusji, to można już zauważyć pewne charakterystyczne jej cechy:

1) Wydają się przeważać głosy sceptyczne, choć w tej wstępnej fazie może to być wynikiem przypadku.

2) Dominuje „miękki sceptycyzm", zgodnie z którym członkostwo nie jest samo w sobie niekorzystne, ale nie należy się do niego spieszyć.

3) Autorzy dosyć swobodnie traktują czynnik czasu, co wyśmienicie ułatwia im prowadzenie wywodu w taki sposób, aby dojść do zamierzonych wniosków. W tym przypadku duże znaczenie dla argumentacji ma przyjęcie bardzo wątpliwego empirycznie założenia, że do spadku konkurencyjności może dojść w sposób gwałtowny. Założenie takie przyjęte jest wyraźnie w artykule A. Halesiaka („Rz" z 9 stycznia br.) i w artykule S. Kawalca („Rz" z 10 stycznia br.). Przy takim założeniu zdecydowanie zyskuje na atrakcyjności przekonanie o możliwości zastosowania narzędzia w postaci deprecjacji kursu. W rzeczywistości, jak dowodzą doświadczenia przeżywających trudności krajów strefy euro, utrata konkurencyjności dokonuje się najczęściej stopniowo i kumulatywnie wskutek zaniedbania reform usprawniających działanie mechanizmów rynkowych.

4) W ocenie potencjalnych korzyści i kosztów przyjmuje się bardzo mocne założenia, szczególnie co do przyszłych rozwiązań instytucjonalnych w strefie euro. Również tu przykładem może być artykuł A. Halesiaka, w którym autor podporządkowuje cały wywód jednemu tylko, wybitnie pesymistycznemu scenariuszowi wykluczającemu możliwość instytucjonalnej reformy w strefie euro. Zaskakująca w tym kontekście jest również opinia prof. C. Wójcika („Rz" z 23 stycznia br.), który w zasadzie nie dostrzega konieczności uaktualnienia wniosków z raportu NBP z 2009 r. o doświadczenia kryzysu strefy euro i o podejmowane kierunki przebudowy jej ram instytucjonalnych.

5) Autorzy bardzo rzadko przywołują kontrargumenty wobec własnych poglądów, choć trudno przyjąć, że nie są im one dobrze znane.

6) Argumenty w niewielkim stopniu uwzględniają warstwę empiryczną (doświadczenia poszczególnych krajów).  Znamienne jest to, że nie sięga się do niewygodnych przypadków Łotwy i Słowacji, a nawet Grecji, w której wyraźna większość mieszkańców nie chce wyjścia ze strefy euro.

7) Argumenty formułowane przez daną osobę nie zawsze są logicznie spójne oraz nadmiernie eksponują jeden z aspektów (najczęściej jest to jedno z zagrożeń).

8) Autorzy dosyć chętnie sięgają po chwytliwe metafory, które jednak z reguły są mało trafne.

Najwyższy czas na dyskusję

W niniejszym tekście skupiam się jedynie na niektórych kwestiach, które mają istotne znaczenie dla dalszego przebiegu dyskusji. Ze względu na rangę urzędu i osoby, należy zacząć od opinii prezydenta Bronisława Komorowskiego, wyrażonej w wystąpieniu telewizyjnym 21 stycznia.

Na pierwszy rzut oka prezydent słusznie wskazał na konieczność rozróżnienia między potrzebą zintensyfikowania dyskusji nad celowością wejścia do strefy euro a podjęciem w tej sprawie konkretnej decyzji. Przy bliższym rozważeniu wad i zalet takiego postawienia sprawy nasuwają się istotne wątpliwości. Otóż prezydent podkreślił, że spełnienie kryteriów wejścia jest warunkiem tego, by w ogóle rozmawiać o wprowadzeniu euro w naszym kraju. Dlatego według niego „proces należałoby uruchomić po wyborach 2015 r., by nowy układ władzy mógł podjąć odpowiednią decyzję".

Moja wątpliwość dotyczy, po pierwsze, tego, czy prezydent nie powiązał niepotrzebnie sprawy euro z cyklem wyborczym. Wypowiedź ta może być bowiem potraktowana jako sygnał, że nie jest to sprawa na tyle ważna, by szukać dla niej porozumienia ponad podziałami politycznymi.

Po drugie, odsunięcie decyzji na okres po wyborach może oznaczać, że również przyszły parlament jej nie podejmie. Chodzi mi o dwie wzajemnie powiązane ze sobą kwestie: niskiego obecnie społecznego poparcia dla przystąpienia oraz koniecznych zmian w konstytucji. Uważam, że bez przywrócenia społecznego poparcia dla idei euro do poziomu ok. 50 proc. kwestia ta nie stanie się najważniejszym elementem kampanii wyborczej i w rezultacie nie będzie też główną osią wyznaczającą kształt przyszłej koalicji. Z kolei bez takiej koalicji trudno myśleć o przeprowadzeniu zmian w konstytucji.

Dlatego proces powinien ulec odwróceniu. Okres przygotowawczy (do wyborów) powinien być ukierunkowany nie tylko na spełnienie kryteriów z Maastricht, ale również na przygotowanie zmian w konstytucji. To „prawne oczyszczenie przedpola" jest równie ważne jak spełnienie kryteriów ekonomicznych dla uzyskania swobody wyboru najlepszego okresu przystąpienia (lub odrzucenia tej idei). Natomiast sama decyzja nastąpi, gdy w miarę jasny stanie się już kształt nowych instytucjonalnych ram strefy euro. Szybkie rozpoczęcie dyskusji o zmianach w konstytucji pomoże też obydwu stronom lepiej zrozumieć, czym jest współcześnie suwerenność ekonomiczna.

W gospodarce rynkowej deprecjacja waluty rzadko jest efektem zamierzonych działań

Mimo tych wątpliwości uważam, że działania prezydenta nakierowane na ożywienie dyskusji nad wejściem do strefy euro są jednak bardzo potrzebne. Jeśli bowiem nie będzie się dyskutować nad rozwiązaniami obecnie kontrowersyjnymi, ale dającymi na dłuższą metę szansę realnego zakotwiczenia Polski w europejskiej pokryzysowej strukturze instytucjonalnej, to powstanie niebezpieczna intelektualna próżnia. Próżnię tę będą wypełniać o wiele bardziej kontrowersyjne, by nie powiedzieć „egzotyczne", pomysły szukające inspiracji w odległej historii, a nie w potrzebie rozumnej interpretacji trudnych obecnych uwarunkowań.

„Strefa złotego" i „łupkowe eldorado"

Przykładem takiego niebezpieczeństwa jest tekst J. Staniłko („Rz" z 17 stycznia br.). Autor ten dyskusję o euro traktuje jako „stratę czasu" i z pełną powagą roztacza neojagiellońską wizję, w której jednym ze „strategicznych celów geopolitycznych, adekwatnych do problemów Polski" jest to, by „w ciągu najbliższych kilkunastu lat złoty stał się regionalną walutą rozliczeniową i rezerwową na podobieństwo franka szwajcarskiego". Szkoda, że autor nie wyjaśnia przy okazji, dlaczego Łotwa, która powinna być naturalnym kandydatem do „strefy złotego", z taką determinacją walczyła o utrzymanie stałego kursu swojej waluty do euro i zdecydowała się na niezwykle bolesny program dostosowawczy.

Moim zdaniem również wizję S. Kawalca, której istota sprowadza się do tytułowego „euro zagrozi łupkom", należy zaliczyć do bardzo wątpliwych konstrukcji myślowych. Budowanie głównego argumentu przeciwko członkostwu w strefie euro na podstawie wiary, że czeka nas „łupkowe eldorado" jest przykładem ryzyka, jak dyskusja może być przekierowywana na ślepy tor.

Co ciekawe, autor obawia się wystąpienia niekorzystnego skutku członkostwa dopiero wtedy, „gdy dochody związane z wydobyciem gazu przestaną rosnąć lub zaczną się obniżać". Szkoda natomiast, że nie wyjaśnił, w jaki sposób pozostawanie poza strefą euro miałoby nas chronić przed skutkami „choroby holenderskiej" w okresie „łupkowego eldorado". Zapomniał wspomnieć, że Holandia została dotknięta przez tę chorobę, gdy jeszcze miała własną walutę narodową (podobny efekt wystąpił zresztą w Wielkiej Brytanii po odkryciu złóż w Szkocji).

Zamiast poszerzać dyskusję o mgliste wizje i sny o potędze, należy obecnie skoncentrować ją na pogłębianiu zrozumienia kosztów i korzyści realistycznego celu w postaci członkostwa w strefie euro. Nasuwa się pytanie, o który element bilansu należałoby zacząć się spierać w pierwszej kolejności.

Przeceniany koszt utraty złotego

Sensowne wydaje się rozpoczęcie od kosztu, który w dyskusji jest bardzo mocno akcentowany, a z którym jednocześnie wiąże się wiele nieporozumień. Kosztem, który spełnia obydwa te kryteria, jest utrata kursu walutowego jako instrumentu polityki ekonomicznej, który ułatwia dostosowanie się gospodarki do szoków. Koszt ten jest istotny, ale jego znaczenie jest w przypadku Polski wyolbrzymiane, gdyż:

a) wielu ekonomistów nadal uważa, że kursem walutowym można oddziaływać na długookresowe tempo wzrostu i poziom bezrobocia. Być może pogląd swój opierają na polityce kursowej Chin, ale zapominają, że taka polityka wiąże się z poważnymi kosztami w zakresie alokacji zasobów. S. Kawalec dziwi się przy tym, że ekonomiści myślący inaczej, „nie rozumieją tak naprawdę istoty problemu", ale sam błędnie przyjmuje, że po „łupkowym eldorado" pozbawiony własnej waluty „kraj nasz może zostać dotknięty stagnacją gospodarczą i wysokim bezrobociem".

b) należy pamiętać, że w gospodarce rynkowej deprecjacja waluty rzadko jest efektem zamierzonych działań, szczególnie w systemie płynnego kursu, jaki właściwie mamy w Polsce od wielu lat. Najczęściej jest ona rezultatem interakcji co najmniej kilku czynników o zmieniającym się w czasie znaczeniu. Trudno dlatego traktować kurs walutowy jako narzędzie polityki czy strategii gospodarczej.

c) co prawda deprecjacja poprawia w krótkim okresie konkurencyjność eksportu i ułatwia przedsiębiorstwom dostosowania, ale jednocześnie podraża import. Ponieważ, jak wynika z badań, w strukturze polskiego eksportu dominują sekcje o wysokiej importochłonności, to efekt netto deprecjacji jest ograniczony.

d) w czasie poważnych kryzysów finansowych następuje w podobnym stopniu osłabienie całego koszyka walut gospodarek wschodzących, więc w stosunku do krajów, z którymi głównie się konkuruje w eksporcie, trudno liczyć na uzyskanie poważniejszej przewagi.

e) Dając gospodarce przejściowe wytchnienie, deprecjacja jest jednak zazwyczaj czynnikiem odsuwającym w czasie konieczne reformy podażowej strony gospodarki, od której zależy w długim okresie konkurencyjność przedsiębiorstw. Przypadki udanego zastosowania pakietów konsolidacji fiskalnych, których elementem jest wstępna deprecjacja, są niestety bardzo nieliczne i wymagają niezwykle silnej determinacji rządów.

Można mieć nadzieję, że po fazie wypowiedzi poszczególnych autorów w najbliższym czasie zaczną dominować dyskusje i polemiki skoncentrowane na poszczególnych aspektach naszego członkostwa w strefie euro. Szczególnie ważne jest to, aby punktem odniesienia w tych dyskusjach był nie obecny, ale prawdopodobny przyszły instytucjonalny kształt strefy, jaki wyłoni się po kryzysie.

Pisali w „Rzeczpospolitej"

Piotr Kalisz Nie warto marnować czasu, 18.01.2013 r.

Tomasz Ciszak Strefa euro: pociąg odjedzie w 2020, 8.01.2013 r.

Andrzej Wojtyna Jak dyskutować o euro?, 4.01.2013 r.

Szybko przybywa publicznych wypowiedzi ekonomistów i polityków na temat dylematów dotyczących przystąpienia Polski do strefy euro. Czasem są to opinie formułowane przy okazji omawiania innych ważnych dla kraju kwestii, a czasem są to poglądy bezpośrednio skoncentrowane na potencjalnych kosztach i korzyściach członkostwa.

Głos w tej sprawie zabrał też prezydent Bronisław Komorowski. Jak dotąd są to jednak wypowiedzi poszczególnych osób, a dla lepszego zrozumienia dylematów ważne jest, aby rozpoczął się czas dialogu i polemik. Bez tego każdy z autorów będzie nadal poruszał się głównie w świecie własnych założeń, przekonań i preferencji.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację