Reklama

Biznes okołolotniskowy to recepta na przetrwanie w kryzysie

40 procent przychodów portów pochodzi nie z opłat lotniskowych od linii lotniczych i z obsługi pasażerów, ale właśnie dzięki biznesom towarzyszącym – przekonuje Max Hirsh, ekspert lotniczej urbanistyki i prezes Airport City Academy.

Publikacja: 20.08.2020 21:00

Biznes okołolotniskowy to recepta na przetrwanie w kryzysie

Foto: shutterstock

Czy Airport City, czyli miasteczko zbudowane wokół lotniska i wcale niekoniecznie związane jedynie z branżą lotniczą, można wybudować wokół każdego portu lotniczego?

MAX HIRSH: W zasadzie tak, chociaż pod warunkiem, że jesteśmy w stanie zapewnić temu otoczeniu niezbędne warunki rozwoju i ściągniemy na lotnisko pasażerów o odpowiednim profilu. Jeśli jednak mówimy o budowie nie miasteczka, ale miasta z ulicami i urbanistyczną infrastrukturą, gdzie swoje siedziby miałyby także firmy nawet niezwiązane z transportem lotniczym, ale korzystające z bliskości portu, oraz atrakcje turystyczne, to sprawdziłoby się najlepiej w bliskości dużego centrum przesiadkowego. Do tego jednak potrzeba, aby pojawiło się tam co najmniej 45–50 mln pasażerów rocznie. Jeśli takie lotnisko byłoby znacząco mniejszych rozmiarów, to trzeba być naprawdę trzeźwym realistą, aby porywać się na obudowywanie go nielotniskową infrastrukturą.

Rozumiem, że pod warunkiem dostępu do odpowiednich gruntów, takie airport city można wybudować wokół każdego, także już istniejącego lotniska. A skoro jest to taki dobry biznes, to czy na świecie jest zainteresowanie takimi inwestycjami?

Oczywiście, że można się zdecydować na stworzenie takiej infrastruktury już istniejącego lotniska, ale pod warunkami, o których wcześniej mówiłem. Dzisiaj na świecie to często spotykana praktyka. Bo jeśli przyjrzymy się modelowi biznesowemu, jaki jest najpowszechniejszy na lotniskach globalnie, okazuje się, że około 40 procent przychodów pochodzi wcale nie z opłat lotniskowych od linii lotniczych i obsługi pasażerów, ale właśnie dzięki biznesom towarzyszącym – czyli sklepom wolnocłowym, restauracjom, parkingom, a także dzięki rozwojowi nieruchomości wokół portów lotniczych. I teraz, kiedy nie tylko linie lotnicze, ale i lotniska borykają się z zapaścią w przychodach z latania z powodu pandemii Covid-19, okazuje się, że właśnie ta nielotnicza infrastruktura jest w stanie przynieść im znaczące przychody. Oczywiście, nie są one zbliżone do tych sprzed pandemii, ale w dużej mierze ratują finanse lotnisk. Dzisiaj lotniska, które w czasach sprzed pandemii były w stanie zapewnić sobie znaczące przychody pozalotnicze, teraz są w najlepszej kondycji. Kiedy znikają samoloty i pasażerowie, którzy zazwyczaj nimi latali, wraz z nimi znikają przychody lotnicze. Jeśli jakieś lotnisko posiada nieruchomości po stronie zewnętrznej lotniska – jak chociażby biura, hotele...

Chwileczkę, ale ten kryzys jest także na rynku nieruchomości biurowych i w branży hotelowej. Przecież w czasach pandemii pracownicy biur działają online, a w hotelach nie ma gości?

Reklama
Reklama

Zgoda, rzeczywiście tak jest, ale lotniska mają z biurami i sieciami hotelowymi kontrakty podpisane nie na miesiące, ale najczęściej na pięć–dziesięć lat, więc jakiś dopływ pieniędzy mają zabezpieczony. Mamy takie przypadki w Europie, najlepszym z nich jest Amsterdam, gdzie wokół lotniska Schiphol powstało naprawdę znaczące airport city. Tam szybko się zorientowano, że transport lotniczy jest niestabilną branżą, a sytuacje zapaści w ruchu nie są niczym nowym. Mieliśmy już 11 września 2001 roku, potem pandemie SARS i MERS, ataki terrorystyczne, kiedy ludzie bali się latać. I kiedy już coś takiego się wydarzy, dla lotnisk jest niezwykle ważne, że mają zabezpieczoną chociaż część dochodów.

Z kolei dla miast budowa lotnisk jest ściśle związana z rozwojem urbanistycznym, który najczęściej nie ma nic wspólnego z transportem lotniczym. Przez wiele lat mieszkałem w Hongkongu i kiedy tam budowano nowe lotnisko w latach 90., był to także bodziec dla rozwoju infrastruktury transportowej, a cały projekt posłużył jako baza do przyszłej ekspansji urbanistycznej. Potem, kiedy w Hongkongu pojawił się kryzys z dostępem do niedrogich mieszkań, okazało się, że korzystając z infrastruktury nowego portu lotniczego, można było dobudować dwa osiedla dla pracowników portu.

Coraz częściej także władze miast decydują się na budowę atrakcji turystycznych z dala od centrów aglomeracji, tak aby korzyści z rozwiniętej turystyki rozszerzyły się na jak największy teren. Nawet jeszcze przed Covid-19 był problem z pojawianiem się w miastach zbyt dużej liczby turystów. I jednym z rozwiązań jest budowanie atrakcji turystycznych z dala od centrum i tworzenie ich tam, gdzie turyści lądują, czyli właśnie jak najbliżej lotniska.

Przyjechał pan do Polski na zaproszenie Centralnego Portu Komunikacyjnego. Domyślam się, że widział pan projekt jego budowy. Jest tam potencjał na budowę Airport City?

Myślę, że w przypadku CPK jest ogromny potencjał na stworzenie takiej infrastruktury towarzyszącej. Pytanie jednak, na ile twórcom tego projektu uda się skoncentrować na profilu potencjalnych pasażerów. Czyli określić, jaki rodzaj ludzi miałby ten projekt zainteresować. Chodzi mi tutaj tak o osoby, które znajdą zatrudnienie w okolicach nowego lotniska, tych, którzy będą tam mieszkać, i tych, którzy tam przylecą. Czyli trzeba dokonać poważnej analizy tego, kogo ten projekt może zainteresować i jakie potrzeby trzeba będzie zaspokoić. A także to, w jaki sposób te ich potrzeby są zaspokajane, np. w Warszawie. Jeśli taka analiza powstanie, nie mam wątpliwości co do tego, że cały projekt będzie sukcesem. Natomiast, jeśli chodzi o to, co powoduje, że taki projekt okazuje się sukcesem, to w myśl zasady „nie kładźmy wszystkich jajek do jednego koszyka" trzeba przygotować projekt tak, aby cieszył się zainteresowaniem wszystkich Polaków, potencjalnych inwestorów, firm i obcokrajowców przylatujących do waszego kraju. W takim przypadku nie wolno się koncentrować na jednym rynku, ale co najmniej czterech, pięciu potencjalnych branżach, z których mogą przyjść inwestycje.

CPK powstaje dość blisko Warszawy, czy nie sądzi pan, że firmom będzie wygodniej jednak mieć biura w mieście, gdzie „jest wszystko", niż przy lotnisku?

Reklama
Reklama

Kiedy przyglądamy się warunkom sukcesu „przylotniskowych miasteczek" wiele oczywiście zależy od ludzi, ale jednak głównie od specyfiki projektu. Jeśli chodzi o firmy, to prawda: niektóre z nich będą wolały mieć lokalizację w dzielnicy biznesowej miasta. Ale z drugiej strony dystans mierzą one nie w kilometrach, tylko w minutach. Jeśli rzeczywiście będą w stanie dostać się z lotniska do miasta w 15 minut, atrakcyjność tej lokalizacji nabiera nowego wymiaru. I wtedy ten projekt będzie konkurował z ofertą powierzchni biurowej w mieście. Czyli oferta airport city musi być odpowiednio korzystna. Natomiast cargo, logistyka zdecydowanie wybiorą lokalizację lotniskową – zwłaszcza że mają się tam krzyżować szlaki kolejowe i drogowe. Tu właśnie widzę potencjał dla CPK. A kiedy bliżej przyjrzymy się takim projektom na świecie, to okazuje się, że chętnie lokują się tam zakłady przetwórstwa żywności, firmy farmaceutyczne, wszystkie, które potrzebują większej powierzchni do swojej działalności i łatwego dostępu do transportu.

Lotniska rzadko są ulubionymi sąsiadami. Czy airport city może być rozwiązaniem problemu skarg mieszkańców? Skoro decydowali się zamieszkać koło lotniska, to musieli wiedzieć, że są z tego powodu także niedogodności?

To rozwiązuje problem nie tylko hałasu, ale i ten, że otoczenie lotniska jest zazwyczaj mało atrakcyjne. Tutaj jest wielkie pole do popisu dla planistów: co zrobić, żeby okolice lotniska były tak atrakcyjne, jak jest to tylko możliwe.

Kiedy patrzy pan na projekt budowy CPK, jakie największe wyzwania pan w nim widzi?

To oczywiste, że CPK może pociągnąć rozwój gospodarki, jednocześnie tworząc nowoczesną siłę roboczą dla gospodarki kolejnej generacji. Wcześniej jednak wyzwaniem będzie sprostanie celom społecznym i rozwojowym. Nie bez znaczenia będzie to, czy uda się stworzyć wielki projekt urbanistyczny i to nie tylko dla samego lotniska, ale wręcz dla całego regionu.

Max Hirsh ma 41 lat, jest absolwentem Harvardu i wykładowcą na uniwersytecie w Hongkongu, gdzie stworzył Airport City Academy. Na świecie jest uznawany za najlepszego eksperta od oceny zachowań pasażerów linii lotniczych, przychodów lotnisk z działalności pozalotniczej i strategii dla szybko rozwijających się portów lotniczych. Jest twórcą urbanistyki okołolotniskowej.

Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Trudne czasy dla ministra finansów
Opinie Ekonomiczne
Diabelski dylemat: większe zadłużenie, czy wyższe podatki. Populizm w Polsce ma się dobrze
Opinie Ekonomiczne
Katarzyna Kucharczyk: Sztuczna inteligencja jest jak śrubokręt
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: PiS wiele nie ugra na „aferze KPO”. Nie nadaje się na ośmiorniczki
Opinie Ekonomiczne
Maciej Miłosz: Polska bezbronna przed dronami. To kolejne ostrzeżenie
Materiał Promocyjny
Jak sfinansować rozwój w branży rolno-spożywczej?
Reklama
Reklama