Premier nic o tym nie wiedział, minister wygłosił nerwowe oświadczenie, że nikt za nas nie podejmie decyzji o jakimkolwiek gazociągu idącym przez Polskę – co przecież jest zrozumiałe samo przez się. A przez nasze media przetoczyła się długa fala dyskusji o tym, czy podpisane przez Gazprom i EuRoPol Gaz memorandum jest spisanym własną krwią cyrografem, czy tylko niewiążącą deklaracją intencji.
W sumie nie ma się co dziwić, że do sprawy rosyjskich gazociągów podchodzimy z dużą ostrożnością. Gdzieś głęboko w pamięci mamy przecież wspomnienia czasów, gdy ówczesny ZSRR szantażował „bratnią" PRL groźbą zakręcenia kurka z gazem.
Kto tego nie pamięta, z pewnością przypomni sobie sytuację sprzed kilku lat, kiedy takie groźby zostały rzeczywiście zastosowane wobec Ukrainy (co odczuła również znaczna część Europy). A kto ma nadal kłopoty z pamięcią, być może wspomni triumfalistyczne tony, w jakie uderzano w Moskwie podczas otwierania Gazociągu Północnego, który – czego nie ukrywano – miał dać Rosji do ręki potężne narzędzie nacisku na kraje Europy Środkowo-Wschodniej.
Przez nasze media przetoczyła się fala dyskusji o tym, czy memorandum jest spisanym własną krwią cyrografem, czy tylko niewiążącą deklaracją intencji
Co więc się nagle stało takiego, że na stół wrócił pomysł drugiej nitki gazociągu jamalskiego? W Polsce zahuczało od domysłów, doszukujących się pułapek w propozycji – od pokrzyżowania naszych planów wydobycia gazu z łupków, poprzez uderzenie w strategię większej dywersyfikacji dostaw, aż po chytry plan jeszcze większego nacisku na Ukrainę (a dopiero pośrednio, tą drogą, na nas).