Dla klientów zakupy w tym gorącym okresie potrafią być po prostu męką – od znalezienia wolnego miejsca na parkingu po odstanie swojego w kolejce do kasy. Inaczej jednak patrzą na to handlowcy. Grudniowe oblężenie jest dla nich oczywiście gigantyczną szansą. Są sklepy, które w tym okresie inkasują jedną trzecią swoich przychodów. Tylko że liczy się przede wszystkim to, za ile ludzie kupują. Sklepy mogą być pełne klientów, jednak jeżeli wartość zakupów w koszyku nie będzie odpowiednio wysoka, czas żniw przekształca się w czas handlowej klęski.
I również dlatego przedświąteczne zakupy zyskują swój istotny wymiar. Potrafią wiele powiedzieć o tym, w jakim miejscu jesteśmy jako gospodarka i jako konsumenci. Czy naszą przyszłość oceniamy pozytywnie i jesteśmy bardziej skłonni do sklepowego szaleństwa, czy jednak górę bierze ostrożność – a wtedy nawet święta nie potrafią nas zmusić do grubszych wydatków.
Zeszłoroczne doświadczenia nie wyglądają najlepiej. Sezon przedświąteczny wypadł blado. I ciężko się dziwić: wzrost gospodarczy był minimalny, a bezrobocie mimo wahań utrzymywało się na wysokim poziomie. Obawy o przyszłość wzięły górę nad przynajmniej częścią świątecznych przyjemności.
W tym roku przynajmniej teoretycznie powinno być inaczej, lepiej. Mamy solidny powiew optymizmu z gospodarki, z ostatnich danych wynika, że bezrobocie nie poszło w górę, jak to zwykle zdarza się na przełomie jesieni i zimy. Tyle teoria. Oczywiście handlowcy liczą jeszcze bardzo na działania wspomagające w postaci licznych promocji czy chociażby darmowych dostaw towarów kupionych w Internecie. Z roku na rok są coraz lepiej przygotowani do kuszenia klientów. Jednak to Polacy mają swój własny obraz sytuacji i własne portfele. I to nimi zagłosują.
A informacja, jak wypadną świąteczne zakupy, będzie bardziej istotna od niejednych danych statystycznych i prognoz makroekonomicznych. Będzie po prostu prawdziwym obrazem nastrojów Polaków.