Polska w konkurowaniu firm na ceny jest rynkiem ciągle szczególnym. Dla większości konsumentów właśnie cena jest wciąż głównym kryterium wyboru. Z badania firmy Simon Kucher wynika, że presja cenowa dotyka 93 proc. polskich firm. To najwięcej spośród 20 krajów, w których przeprowadzono badanie.
Tylko teoretycznie konsumenci powinni się z tego cieszyć, ponieważ ostatecznie celem każdej firmy jest przynoszenie zysku. Gdy w wojnie na wykrwawienie padnie słabsza konkurencja, ci, którzy na nim pozostaną, z nawiązką wtedy odbiją sobie lata zaciskania pasa. Przykładów nie trzeba szukać daleko – firmy budowlane padały jak muchy po tym, jak wcześniej walka o kontrakty przesłoniła niektórym menedżerom oczy i godzili się na wszystko, aby tylko zdobyć zlecenie.
Konsumenci też mogą w takim układzie oberwać – Francuzi jeszcze niedawno tak się cieszyli z coraz to nowych stacji benzynowych otwieranych przy sklepach. Były faktycznie tańsze, dlatego stopniowo wypierały konkurencję z rynku – w efekcie dzisiaj mają go ok. 70 proc. Ceny już nie są takie niskie, a wręcz Francuzi za paliwo płacą więcej niż w wielu krajach.
Dlatego trzeba pamiętać, że zaczynanie wojny cenowej to bardzo ryzykowna taktyka i już nieraz przy tej okazji ktoś oberwał. A gdy w szranki staje rynkowy lider, to dla pozostałych tym bardziej sygnał, że może warto się nad tym zastanowić, ponieważ gra może nie być warta świeczki.
Tymczasem tylko handlowcy i firmy telekomunikacyjne otwarcie mówią, że w ich branżach wojny cenowe to standard. Niekiedy kończą się upadłością, innym razem firma znika z polskiego rynku albo strony idą do sądu. Czy ma to wielki sens? Chyba nie za bardzo, ponieważ nawet z wyższymi cenami można odnosić sukcesy, wabiąc klienta czymś innym, np. dobrą obsługą. W to jednak trzeba zainwestować i przemyśleć kierunek zmian. Obcięcie cen na razie jest prostsze, ale niekoniecznie bardziej efektywne.