Etykietki nie zastąpią badań

Stawiając w artykule „Kto jest dobrym ekonomistą" kolejną błędną diagnozę kryzysów, ?Grzegorz Kołodko sam udowodnił, że dobrym ekonomistą nie jest.

Publikacja: 19.03.2014 07:30

Etykietki nie zastąpią badań

Foto: materiały prasowe

Red

Dla Grzegorza Kołodki „neoliberalizm" jest tym, czym dla marksistów była „burżuazja" – wyzwiskiem. Artykuły byłego ministra finansów wykorzystujące wrogie etykiety szydzą z wolnorynkowego kapitalizmu. Jego wypowiedzi silnie wpisują się w linię tych, którzy nie potrafią odróżnić kryzysu w kapitalizmie od kryzysu kapitalizmu.

Tak jak Lenin z pasją wskazywał na „pasożytnictwo i gnicie kapitalizmu", tak Grzegorz Kołodko nawołuje do „wbicia ostatniego gwoździa do trumny neoliberalizmu". Podkreśla, że „szkodliwość neoliberalizmu została już jednoznacznie naukowo udowodniona w literaturze". Jakie to są badania? Tym Grzegorz Kołodko się już z nami nie dzieli.

Tymczasem problemy, które G. Kołodko próbuje rozstrzygnąć poprzez etykietki, od lat podlegają badaniom, które dały wiarygodne wyniki. Chodzi o dwa kluczowe pytania: od czego zależy długofalowy wzrost gospodarczy i jakie są przyczyny głębokich kryzysów?

Według badań Banku Światowego (m.in. Estrin i inni, 2000), poszanowanie własności prywatnej, powrót do zasad wolnego rynku oraz ograniczenie do minimum interwencji państwa w gospodarce skutkuje podniesieniem jej efektywności oraz wzrostem dobrobytu. Badania przeczą innym populistycznym tezom, że nieodłącznym efektem prywatyzacji jest wzrost bezrobocia.

Zagrożeniem dla rozwoju są populiści i antykapitalistyczni ideolodzy, którzy wprowadzają w błąd ludzi i w ten sposób wspierają ekspansję polityki w gospodarce

Źródła bogactwa

Analizy MFW (m.in. Barnett, 2000) jasno wskazują, że prywatyzacja oraz ochrona własności prywatnej powodują wzrost bogactwa narodowego. Ale sukces nie zależy od samej prywatyzacji. Jak podkreśla dwójka ekonomistów Banku Światowego, analizując gospodarkę rosyjską, do gospodarczego „cudu" potrzebny jest pełen pakiet reform: przygotowanie odpowiedniej stabilności gospodarczej, dojrzałych i silnych instytucji, które będą bronić własności prywatnej oraz wolnego rynku (Pinto i Ulatova, 2010). Inne badania Banku Światowego sugerują, że kraje, w których własność publiczna się zwiększa, decydują się de facto na gospodarczy krok wstecz, którego skutkiem jest spadek tempa wzrostu gospodarczego (Gylfason, Herbertsson i Zoega, 2001). Na tej podstawie zbudowano prawdziwe rewolucje gospodarcze. A więc właśnie to, przed czym ostrzega G. Kołodko, czyli wolnorynkowy kapitalizm, jest rzeczą bardzo pożądaną. W świetle przytoczonych i innych badań doprowadza do wzrostu i dobrobytu gospodarczego.

Pozostaje pytanie drugie: jakie są przyczyny głębokich kryzysów gospodarczych? Badania naukowe pokazują, że największe załamania gospodarki występują nie w kapitalizmie, ale w systemach, w których władza polityczna jest nieograniczona lub słabo ograniczona. W konsekwencji sektor prywatny oraz wolny rynek są tam całkowicie (lub bardzo) ograniczone. Wystarczy przypomnieć sobie skutki polityki gospodarczej Mao, Stalina czy Kim Ir Sena.

Wyjątkowo łatwo przychodzi propagowanie tezy, że ostatni kryzys globalny jest dowodem na to, że wolny rynek nie działa. W końcu zaczął się on w sektorze finansowym, jednoznacznie kojarzonym z kapitalizmem. Tymczasem badania empiryczne (Cole i Ohanian, 2001; Reinhart i Rogoff, 2009; Shlaes, 2007, i inni) pokazują, że to teza błędna. Najczęściej mamy do czynienia z trzema typami kryzysów finansowych: kryzysy walutowe, zadłużenia publicznego oraz bankowe. Jak wykazali Rogoff oraz Reinhart z Harvardu, wszystkie trzy typy kryzysów są wzajemnie powiązane i jeden może (ale nie musi) wywołać następny.

Trzy rodzaje kryzysów

Czasem kraje przechodzą przez kryzys walutowy, reagując na szoki zewnętrzne. Są też ataki spekulantów na waluty. Jednak przeważnie ten rodzaj kryzysu jest skutkiem (a nie przyczyną) złej sytuacji gospodarczej. Gdy wartość waluty ma silne fundamenty w postaci stabilnej i odpowiedzialnej polityki gospodarczej, atak spekulantów nie nastąpi lub nie odniesie skutku. Ci „źli" spekulanci, szukając zysków, działają więc poniekąd jak strażnicy odpowiedzialnej polityki gospodarczej. Atakują, gdy zidentyfikują chwiejne fundamenty, np. wysoki dług publiczny, chroniczny deficyt, sztucznie utrzymywaną przewartościowaną walutę czy chwiejny sektor finansowy. Tę zależność zaobserwował już w 1979 roku Krugman.

Ciekawym uzupełnieniem obserwacji tego noblisty są badania trójki amerykańskich ekonomistów, którzy wiążą kryzysy walutowe z interwencjami państwa w postaci gwarancji bankowych (Burnide, Eichenbaum, Rebel, 1998). Wskazują, że kraje, które mają niestabilne sektory finansowe, a których rządy decydują się na udzielenie gwarancji dla ratowania upadających banków, muszą się liczyć ze wzrostem potencjalnego deficytu i długu. Inwestorzy szybko identyfikują przyszły ciąg wydarzeń i nawet przed „realnym" pojawieniem się długu uciekają, sprzedając walutę kraju.

Przyczyną drugiego rodzaju kryzysów jest ekspansja wydatków budżetowych. Są dwa główne źródła wysokich wydatków. Pierwszym może być ratowanie przez rząd krajowego sektora finansowego. Prowadzi to do szybkiego wzrostu długu publicznego, którego następstwem jest wolniejszy rozwój gospodarczy (Reinhart i Rogoff, 2009). Przykłady krajów, które musiały się zmierzyć z takim problemem, to m.in. Irlandia czy Japonia.

Drugim jest utrzymywanie nadmiernego deficytu budżetowego z powodu zbyt dużych wydatków rządowych. Ten wzrost fiskalizmu zazwyczaj jest wywołany długotrwałą ekspansją wydatków socjalnych (np. Grecja czy Węgry). Utrzymywanie deficytu przez dłuższy czas doprowadzi do wzrostu długu publicznego, a w konsekwencji do kryzysu.

W mediach propagowana jest teza, że skoro ostatni globalny kryzys zaczął się w sektorze bankowym – utożsamianym z kapitalizmem – to znaczy, że załamania finansowe są załamaniami kapitalizmu. Często sugerowane jest myślenie, że winni są chciwi bankowcy (czasem nazywani banksterami) oraz rządowy neoliberalny spisek, który sprawia, że zwykli obywatele tracą, a banki rozrastają się do niebotycznych rozmiarów. Tymczasem, część mediów i komentatorów pomija analizę boomu kredytowego poprzedzającego kryzys finansowy. A właśnie jego powinniśmy się bać najbardziej.

Badania dotyczące kryzysu lat 2008–2009, przeprowadzone dla UE przez grupę ekspertów pod kierunkiem de Larosiere'a, wykazały, że to błędne interwencje publiczne były przyczynami boomu kredytowego. Do tych samych wniosków doszli Calomiris z Uniwersytetu Columbia oraz Taylor z Uniwersytetu Stanforda. Wskazali, że do boomów kredytowych prowadzi błędna polityka gospodarcza, w szczególności zbyt niskie stopy procentowe, zachęty ze strony rządu do zadłużania się, subsydiowanie kredytów mieszkaniowych przez instytucje państwowe (np. Fannie Mae i Freddie Mac w USA czy Hausing Finance Fund w Islandii) oraz błędy instytucjonalne (np. błędy nadzoru właścicielskiego). Gdy w gospodarce pojawia się tani pieniądz, rozpoczyna się gwałtowny rozrost sektora bankowego oraz sztuczne przyspieszenie wzrostu, które ostatecznie kończy się przebiciem bąbla i kryzysem.

Rząd, który prowadzi błędną politykę gospodarczą, powodując nadpłynność, mimochodem zachęca firmy i banki do akceptacji większego ryzyka. Zjawisko to, określane jako search for yield, opisała i zbadała trójka ekonomistów: Buch z Uniwersytetu w Magdeburgu w Niemczech oraz Eickmeier i Prieto z Bundesbanku. Wykazali, że ustalanie za niskich stóp procentowych sprawia, że banki decydują się na zwiększenie ekspozycji na ryzyko. Najwięcej problemów wystąpiło w upolitycznionych instytucjach finansowych, takich jak „cajas" w Hiszpanii, Ländesbanken w Niemczech oraz Fannie Mae and Freddie Mac w USA.

Każdy z trzech typów kryzysów jest wywoływany nie przez kapitalizm jako taki, ale przez błędne interwencje państwa. Skoro nie kapitalizm czy neoliberalizm jest tym „złym", to co? Zagrożeniem dla rozwoju są populiści i antykapitalistyczni ideolodzy, którzy wprowadzają w błąd ludzi i w ten sposób wspierają ekspansję polityki w gospodarce. Dlatego wystrzegajmy się etykietek i bądźmy ostrożni, czytając Grzegorza Kołodkę.

Autor jest laureatem Diamentowego Grantu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, w ramach którego realizuje badanie „Zagadki kryzysów finansowych". Artykuł jest wyrazem prywatnych opinii autora.

Dla Grzegorza Kołodki „neoliberalizm" jest tym, czym dla marksistów była „burżuazja" – wyzwiskiem. Artykuły byłego ministra finansów wykorzystujące wrogie etykiety szydzą z wolnorynkowego kapitalizmu. Jego wypowiedzi silnie wpisują się w linię tych, którzy nie potrafią odróżnić kryzysu w kapitalizmie od kryzysu kapitalizmu.

Tak jak Lenin z pasją wskazywał na „pasożytnictwo i gnicie kapitalizmu", tak Grzegorz Kołodko nawołuje do „wbicia ostatniego gwoździa do trumny neoliberalizmu". Podkreśla, że „szkodliwość neoliberalizmu została już jednoznacznie naukowo udowodniona w literaturze". Jakie to są badania? Tym Grzegorz Kołodko się już z nami nie dzieli.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację