Europa tłumi przedsiębiorczość

Dobra koniunktura w Niemczech stanowi ogromną wartość dla światowej gospodarki, wbrew temu, co twierdzi sekretarz skarbu USA Jack Lew ?– Mark Weinberger, przekonuje prezes firmy doradczo-audytorskiej EY.

Publikacja: 26.03.2014 04:00

Europa tłumi przedsiębiorczość

Foto: Bloomberg, Tomohiro Ohsumi Tomohiro Ohsumi

Jednym z tematów dzisiejszego szczytu UE-USA ma być umowa o wolnym handlu i przepływie kapitału, znana jako Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP). Paul Krugman, noblista w dziedzinie ekonomii, ocenił niedawno, że ekonomiczne korzyści z tego tytułu będą znikome. Czy te zawiłe negocjacje nie są wobec tego stratą czasu?

Moim zdaniem to porozumienie przyniesie obu stronom wymierne korzyści ekonomiczne. Już dziś wartość dziennej wymiany dóbr i usług między USA i UE sięga 2 mld euro. TTIP tę wartość z pewnością podbije. Szacuje się, że PKB Unii Europejskiej zwiększy się o około 120 mld euro rocznie, zaś PKB Stanów Zjednoczonych o około 90 mld euro rocznie. Nie wolno zapominać, że to porozumienie ma na celu nie tylko zniesienie ceł, ale przede wszystkim zlikwidowanie pozataryfowych barier w handlu, związanych na przykład z niejednolitymi normami dopuszczania produktów na rynek i przepisami dotyczącymi zamówień publicznych. Nie ma wątpliwości co do sensu takiej umowy. Wyzwaniem jest jednak to, że Waszyngton zaangażowany jest obecnie nie tylko w negocjacje z UE. Prowadzi bowiem bardziej zaawansowane rozmowy na temat transpacyficznego porozumienia o wolnym handlu.

W Europie żywe są obawy, że na zniesieniu barier zyskają w szczególności amerykańskie firmy, które są bardziej konkurencyjne niż europejskie ze względu na niższe ceny energii w USA. Te obawy są uzasadnione?

Niskie koszty energii w USA będą atutem dla amerykańskich firm niezależnie od tego, czy umowa o wolnym handlu zostanie zawarta, czy nie. Umowa może natomiast sprawić, że z niskich cen energii skorzystają także te europejskie spółki, które obecnie z powodu rozmaitych barier nie mogą inwestować w USA.

TTIP najprawdopodobniej nie zniesie wszystkich ceł i innych barier w handlu transatlantyckim. Czy to nie otworzy drzwi do rozdawania przez polityków przywilejów wybranym sektorom, a w efekcie do wzmożonego lobbyingu rozmaitych grup interesu?

Trudno mi sobie wyobrazić, żeby miejsca na lobbying było jeszcze więcej niż dziś. Poza tym, nie można pozwolić, aby doskonałe było wrogiem dobrego. Jeśli nie da się znieść wszystkich barier we wzajemnym obrocie handlowym, należy zlikwidować jak najwięcej z nich. Nawet jeśli pewne kwestie będą wyłączone spod TTIP, pakt i tak będzie dla gospodarek USA i UE korzystny.

Krytyka amerykańskiego sekretarza skarbu Jacka Lewa wymierzona w Niemcy, których permanentne nadwyżki handlowe szkodzą jakoby światowej gospodarce, nie budują atmosfery porozumienia. Co pan sądzi o tych zarzutach?

Niektórzy z kolei zarzucają USA, że szkodzą globalnej gospodarce, bo polityka pieniężna Fedu uderza w gospodarki wschodzące. Dawać rady innym krajom jest bardzo łatwo. Fakty są jednak takie, że silna gospodarka niemiecka z mocnym eksportem stanowi ogromną wartość dla światowej gospodarki. Niemcy, podobnie jak USA i Chiny, są motorem globalnej gospodarki. Należy się cieszyć, że potrafiły znaleźć sposób na utrzymanie konkurencyjności i wzrostu gospodarczego w tak trudnych czasach.

Wydaje się, że USA, które po kryzysie szybciej wróciły na ścieżkę wzrostu, niż Europa, tym razem faktycznie mogą jej udzielić kilku cennych wskazówek.

Amerykańskiej gospodarce niewątpliwie sprzyja boom energetyczny związany z wydobyciem gazu łupkowego. Niskie ceny energii zachęcają do inwestowania w USA i napędzają powrót części amerykańskich spółek, które dotąd wolały inwestować za granicą. Polska i inne kraje Europy, które mają złoża gazu łupkowego, nie powinny wahać się przed ich eksploatacją. Powinny też szukać innych, alternatywnych źródeł energii, które zdywersyfikują ich bazę energetyczną. Kolejnym motorem amerykańskiej gospodarki jest przedsiębiorczość i innowacyjność. Myślę, że tego wciąż Europie brakuje. W wielu krajach wynika to z mało elastycznego prawa pracy, które utrudnia firmom dostosowywanie się do zmieniających się warunków. Jeszcze innym czynnikiem wzrostu USA jest otwartość, zarówno jeśli chodzi o handel zagraniczny jak i imigrację. Wspieranie wolnego handlu zamiast protekcjonizmu i próby chronienia narodowego przemysłu pomaga gospodarce Stanów Zjednoczonych.

W jakiej mierze powrót inwestycji do USA, o którym pan wspomniał, wynika z wyhamowania wzrostu gospodarek wschodzących?

Kraje rozwijające się nadal będą motorem wzrostu światowej gospodarki, nie mam co do tego wątpliwości. Wycofywanie się przez amerykański bank centralny ze skupu aktywów (program QE) powoduje zawirowania na niektórych rynkach wschodzących i to faktycznie sprawiło, że spekulacyjny kapitał zaczął wracać na bardziej stabilne rynki dojrzałe. Ale to jest zjawisko przejściowe. Spółki w swoich inwestycjach kapitałowych muszą kierować się długoterminowymi perspektywami poszczególnych rynków, związanymi z m.in. z demografią. Pod tym względem kraje rozwijające się nadal są dużo bardziej atrakcyjne.

Czy dotyczy to również Chin? Niektórzy ekonomiści uważają, że ten kraj stoi na krawędzi poważnego kryzysu.

Chiny próbują przestroić swój model wzrostu, aby zamiast na inwestycjach publicznych i eksporcie opierał się on bardziej na popycie konsumpcyjnym. To jest bardzo trudna zmiana do przeprowadzenia i choć poprawi ona długofalowe perspektywy Chin, to chwilowo może skutkować spowolnieniem wzrostu gospodarczego. Władze mają więc pokusę, aby temu spowolnieniu przeciwdziałać kolejnymi inwestycjami. Może się więc wydawać, że ich determinacja, aby coś zmienić, jest ograniczona. Ale w czasie moich wizyt w Chinach odniosłem wrażenie, że reformy postępują.

Wróćmy do gospodarek dojrzałych. Wiele z nich, w tym USA, zmaga się z niskim poziomem inwestycji kapitałowych. Spółki zakumulowały ogromne zapasy gotówki, której nie chcą z jakichś powodów inwestować. Dlaczego?

Na świecie firmy dysponują dziś około 5 bln dol. gotówki, z czego tylko amerykańskie mają około 2 bln dol. Jest kilka czynników, które sprawiają, że te pieniądze nie są inwestowane. Najważniejszy to niepewność. W USA wiązała się ona do niedawna z ryzykiem paraliżu budżetowego teraz zaś z konsekwencjami normalizacji polityki pieniężnej. Na to nakładają się zawirowania polityczne w wieku regionach świata, choćby na Ukrainie, w Tajlandii, w Turcji, w Ameryce Płd. To sprawia, że spółkom trudno określić kierunek inwestycji. Dla amerykańskich firm dodatkowym problemem jest system podatkowy, który sprawia, że transfer zysków z zagranicy jest bardzo kosztowny. Duża część ich gotówki jest w bilansach spółek-córek za granicą, gdzie nie zawsze są dobre okazje inwestycyjne.

Komisja Europejska podpisała się pod teorią, wedle której spadek stopy inwestycji to w dużej mierze wina inwestorów, którzy jakoby stali się krótkowzroczni. W efekcie stwarzają presję na spółki publiczne, aby dbały o krótkoterminowe wyniki, a tym inwestycje zwykle nie sprzyjają. Aby zmniejszyć liczbę informacji, które mogą być dla inwestorów bodźcem do sprzedaży akcji, z początkiem 2015 r. KE zniesie obowiązek publikowania raportów kwartalnych przez giełdowe spółki. Co pan, jako prezes spółki audytorskiej, myśli o tym pomyśle?

Przejrzystość spółek jest dla inwestorów bardzo ważna. Im więcej informacji mają o działalności firm, tym lepiej. To inwestorzy powinni decydować, jaki użytek z tych informacji robią. Sami muszą dojść do wniosku, że inwestowanie długoterminowe daje lepsze wyniki.

Skoro jesteśmy przy regulacjach, po kryzysie zmieniają się one również w branży audytorskiej. Zgadza się pan z tezą, że audytorzy ponoszą za ten kryzys częściową  odpowiedzialność, bo nie dostrzegły fatalnej kondycji wielu instytucji finansowych?

Skandale księgowe z początku minionej dekady, w wyniku których upadły takie firmy jak Enron i WorldCon, pociągnęły za sobą falę zmian w branży audytorskiej. I tamtą lekcję branża odrobiła. Ostatni kryzys nie był wynikiem błędów księgowych, to było systemowe załamanie w sektorze finansowym. Audytorzy nie są odpowiedzialni za to, że banki nie doceniały ryzyka związanego z obligacjami opartymi na kredytach hipotecznych, od których kryzys się rozpoczął. Wszyscy: regulatorzy, firmy, banki, agencje ratingowe i audytorzy, chcieliby móc przewidzieć ostatni kryzys.

Kryzys jednak sprowokował UE do pewnych zmian regulacji w branży audytorskiej. Najprawdopodobniej w kwietniu Parlament Europejski przyjmie przepisy, które ograniczą maksymalne wynagrodzenie, jakie audytorzy mogą pobierać od spółek za usługi inne niż badanie ksiąg do 70 proc. wynagrodzenia za audyt. A spółkom nakażą zmianę audytora co 10 lat, co ma zwiększyć konkurencję w tej branży. Co pan sądzi o tych zmianach?

Od dawna wskazujemy, że te przepisy przysporzą problemów nie tyle audytorom, co tysiącom spółek w UE. Wyobraźmy sobie, że ponad 30 tys. firm musi co pewien czas zmieniać audytorów. Kiedy są to firmy międzynarodowe nakładają się na to regulacje lokalne na poszczególnych rynkach. W wielu krajach rotacja audytorów już jest wymagana częściej niż proponuje UE. Efekt będzie taki, że spółki, które działają w wielu krajach, będą miały kłopoty z zapanowaniem nad terminarzem zmian audytorów. Nie mówiąc o tym, że będzie to kosztowne. Jesteśmy też zdania, że obowiązkowa zmiana audytora ograniczy spółkom możliwość wyboru ponieważ niektóre podmioty nie będą mogły złożyć swojej oferty. Ponadto spółki mogą być narażone na dodatkowe ryzyka wynikające z procesu zmiany.

Regulatorom w UE, podobnie jak w USA, nie podoba się koncentracja branży audytorskiej, w której dominują cztery firmy: EY, PwC, Deloitte i KMPG. Czy faktycznie konkurencja w tej branży niedomaga?

Nie wydaje mi się, aby istnienie czterech dużych firm blokowało konkurencję. Jest wiele lokalnych i globalnych firm audytorskich, które szybko się rozwijają. Poza tym, duże firmy są w tej branży potrzebne, ze względu na to, że audytu wymagają również podmioty działające na skalę globalną. Żeby badać księgi takich podmiotów, audytorzy muszą być obecni w wielu krajach. To nie jest łatwy model działalności.

—rozmawiał ?Grzegorz Siemionczyk

CV

Mark Weinberger od połowy 2013 r. jest prezesem EY (dawniej Ernst & Young). Z tą firmą należącą to wielkiej czwórki audytorów związany jest od 2000 r., gdy połączyła się ona z założoną przez niego firmą Washington Counsel. Pracował też w amerykańskiej administracji, m.in. jako podsekretarz skarbu ds. polityki podatkowej.

Jednym z tematów dzisiejszego szczytu UE-USA ma być umowa o wolnym handlu i przepływie kapitału, znana jako Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP). Paul Krugman, noblista w dziedzinie ekonomii, ocenił niedawno, że ekonomiczne korzyści z tego tytułu będą znikome. Czy te zawiłe negocjacje nie są wobec tego stratą czasu?

Moim zdaniem to porozumienie przyniesie obu stronom wymierne korzyści ekonomiczne. Już dziś wartość dziennej wymiany dóbr i usług między USA i UE sięga 2 mld euro. TTIP tę wartość z pewnością podbije. Szacuje się, że PKB Unii Europejskiej zwiększy się o około 120 mld euro rocznie, zaś PKB Stanów Zjednoczonych o około 90 mld euro rocznie. Nie wolno zapominać, że to porozumienie ma na celu nie tylko zniesienie ceł, ale przede wszystkim zlikwidowanie pozataryfowych barier w handlu, związanych na przykład z niejednolitymi normami dopuszczania produktów na rynek i przepisami dotyczącymi zamówień publicznych. Nie ma wątpliwości co do sensu takiej umowy. Wyzwaniem jest jednak to, że Waszyngton zaangażowany jest obecnie nie tylko w negocjacje z UE. Prowadzi bowiem bardziej zaawansowane rozmowy na temat transpacyficznego porozumienia o wolnym handlu.

Pozostało 89% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację