Polska, Słowacja, Czechy, Węgry; jak wykorzystały UE

Dziesięć lat minęło jak z bicza strzelił. Wszyscy rzucili się do podsumowywania naszego unijnego dorobku. ?I niemal wszyscy są zgodni, że był to dla Polski okres bardzo dobry. Wejście do Unii przyniosło nam wymierne korzyści w postaci znacznego przyśpieszenia gospodarczego.

Publikacja: 08.05.2014 17:05

Polska, Słowacja, Czechy, Węgry; jak wykorzystały UE

Foto: Fotorzepa, Karol Zienkiewicz

 

 

Trudno się z takim werdyktem nie zgodzić. Potwierdzają go nie tylko wszelkie dane statystyczne, ale też – jeśli nie zawodzi nas pamięć – obserwacja otaczającej rzeczywistości. Z kronikarskiego obowiązku odnotuję tylko wskaźnik najważniejszy – dynamikę PKB w Polsce i bratnich krajach. Przyjmując punkt startu, czyli rok 2004, za 100,  najwyższa dynamika jest na Słowacji i w Polsce – 149 (średnie roczne tempo 4,1), średnia w Czechach – 127 (2,5), a najniższa na Węgrzech 109 (0,8).

Na bieżącą sytuację gospodarczą zawsze jednak pracuje przeszłość. W naszym przypadku był to katastrofalny stan niezreformowanej gospodarki w końcówce lat 80. i bardzo efektywne reformy lat 90. (w istocie nieco osłabia to ocenę korzyści z akcesji, gdyż to nie tyle Unia zapewniła nam szybki wzrost, ile sami dzięki ciężkiej pracy wykorzystaliśmy możliwości, jakie daje integracja europejska). Węgry z kolei miały najlepszą, najbardziej rynkową gospodarkę w całym demoludzie. Gdzieś do 2005 r. rozwijały się bardzo dobrze, aż  socjaliści postanowili wszystko rozwalić tak dokumentnie, że kraj ten będzie odbudowywał się przez długie lata, w czym uczestnictwo w Unii wiele nie pomaga. Czechy jak zwykle były pośrodku (gdyby w Sèvres pod Paryżem chciano umieścić wzorzec średniej statystycznej, to proponuję model Czech).

W strasznej sytuacji była natomiast gospodarka słowacka: przez lata niekompletna, bo stanowiąca część (gorszą) scentralizowanej gospodarki czechosłowackiej, w dodatku reformy zaczęły się tam późno i długo biegły powoli. Przekonałem się o tym osobiście podczas pierwszych wakacji w tym kraju w 1992 r. Chciałem podziwiać góry, raczyć się haluszkami oraz wcale dobrym słowackim winem. Niestety, za każdym zakrętem przepięknej doliny czaiła się huta aluminium, czasem jeszcze dymiąca, ale zawsze w stanie rozkładu. A w knajpie trzeba było czekać godzinę na stolik. Na domiar złego zapomniałem wziąć ze sobą korkociąg, a na miejscu okazało się, że kupienie wyrywki jest w nowym państwie niemożliwe (miałem wielką życiową szansę zostania milionerem: gdybym wziął do bagażnika milion korkociągów...). Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero pod koniec lat 90., po odejściu Mečiara. Dla Słowacji, inaczej niż Polski, akcesja nie była zwieńczeniem, ale bodźcem i początkiem ważnych przemian. Tak dobrze przeprowadzonych, że to Słowacja jest dziś głównym symbolem sukcesu.

Morał z pobieżnej obserwacji różnej skali korzyści z integracji jest dość prosty. Każdy jest kowalem swojego losu i na swój wzrost gospodarczy pracuje sam. Normalność, czyli gospodarka rynkowa i uczestnictwo w międzynarodowym podziale pracy, tworzy podstawowe warunki do szybkiego rozwoju. Jednak wykorzystanie tych warunków zależy tylko od poszczególnych krajów. Trzeba też pamiętać, że zawsze liczy się to, co zrobiliśmy w przeszłości. Jeżeli dziś zaczniemy psuć gospodarkę, zapłacimy za to jutro.

Mam nadzieję, że polskiej gospodarki popsuć się nie uda, świat się nie zawali i z naszej europejskości będziemy się jeszcze długo cieszyć. Jednego mi tylko żal – że to wszystko wydarzyło się tak późno. Jest tak jak w piosence śpiewanej przez Irenę Santor: „Jaka szkoda, że nie wcześniej". Tyle tylko, że w czasach, kiedy byliśmy radziecką półkolonią, wcześniej nie można było.

Trudno się z takim werdyktem nie zgodzić. Potwierdzają go nie tylko wszelkie dane statystyczne, ale też – jeśli nie zawodzi nas pamięć – obserwacja otaczającej rzeczywistości. Z kronikarskiego obowiązku odnotuję tylko wskaźnik najważniejszy – dynamikę PKB w Polsce i bratnich krajach. Przyjmując punkt startu, czyli rok 2004, za 100,  najwyższa dynamika jest na Słowacji i w Polsce – 149 (średnie roczne tempo 4,1), średnia w Czechach – 127 (2,5), a najniższa na Węgrzech 109 (0,8).

Na bieżącą sytuację gospodarczą zawsze jednak pracuje przeszłość. W naszym przypadku był to katastrofalny stan niezreformowanej gospodarki w końcówce lat 80. i bardzo efektywne reformy lat 90. (w istocie nieco osłabia to ocenę korzyści z akcesji, gdyż to nie tyle Unia zapewniła nam szybki wzrost, ile sami dzięki ciężkiej pracy wykorzystaliśmy możliwości, jakie daje integracja europejska). Węgry z kolei miały najlepszą, najbardziej rynkową gospodarkę w całym demoludzie. Gdzieś do 2005 r. rozwijały się bardzo dobrze, aż  socjaliści postanowili wszystko rozwalić tak dokumentnie, że kraj ten będzie odbudowywał się przez długie lata, w czym uczestnictwo w Unii wiele nie pomaga. Czechy jak zwykle były pośrodku (gdyby w Sèvres pod Paryżem chciano umieścić wzorzec średniej statystycznej, to proponuję model Czech).

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację