Amerykańska waluta jest ponad 6 proc. tańsza niż przed rokiem, a euro o 3,7 proc. Niestety, mała w tym zasługa siły polskiej gospodarki, wielka – zagranicznych banków centralnych, głównie europejskiego, który prowadzi politykę coraz tańszego pieniądza. W rezultacie inwestorzy finansowi, którzy widzą, jak ich zyski w euro topnieją, szukają większego zarobku. I znajdują go w polskich obligacjach. Skutek: rośnie popyt na złotego i jego siła wobec innych walut. Siła, która na razie cieszy, i to nie tylko turystów, ale w razie jeśli trend się nie odwróci, może się to odbić gospodarce potężną czkawką.
Na razie oszacujmy zyski. Najbardziej na osłabieniu euro i dolara korzysta polski rząd, bo prawie jedna trzecia państwowego długu publicznego jest zaciągnięta w obcych walutach. Na ich osłabieniu – według bardzo prowizorycznych obliczeń – Skarb Państwa jest ?10 mld zł do przodu. To jedna piętnasta tego, co rząd niedawno zabrał nam z kont w OFE.
Silniejszy złoty cieszy też obywateli zadłużonych we frankach. Mają do spłacenia w sumie 3 mld zł mniej niż jeszcze rok temu. Tyle że przeważnie brali kredyt, gdy frank był jeszcze słabszy, i ich dług jest obecnie dużo większy niż przed kryzysem z 2008 roku.
Siła krajowej waluty ratuje również portfele kierowców. Paliwa tej wiosny tanieją – cena ropy na giełdach liczona jest wszak w dolarach, zresztą według prognoz nadal ma spadać. Spadać mogą także ceny towarów importowanych – od chińskich koszulek po sprzęt fotograficzny z Dalekiego Wschodu i szwajcarskie zegarki. Oczywiście, pod warunkiem że ich importerzy zechcą się podzielić częścią zysku z różnic kursowych z konsumentami...
I tylko u eksporterów słychać będzie płacz i zgrzytanie zębów. Im silny złoty zwiastuje mniejsze zyski, a czasem nawet straty. Kurs dolara ?– ok. 3 zł – już zbliża się niebezpiecznie do granicy opłacalności eksportu, wynoszącej (wg badań przeprowadzonych przez NBP wśród przedsiębiorców) 2,93 zł. Podobnie kurs euro – dziś to ok. 4,1 zł, a próg opłacalności to 3,93 zł.