Sieci te w niczym nie przypominają już dyskontów sprzed kilku lat. Dziś już nikt nie wstydzi się przyznać, że robi zakupy w tych właśnie sklepach. Do rewolucji na ich półkach z pewnością nie doszłoby, gdyby Polacy nie otworzyli się na nowe trendy. Te z kolei miały szanse u nas zagościć, bo stać nas na więcej przyjemności niż kiedyś.
Firma PwC policzyła, że na godzinę czasu wolnego dorosłego Polaka przypada średnio 4,4 zł kwoty pozostałej w portfelu i na koncie bankowym po uregulowaniu rachunków czy opłaceniu podstawowych potrzeb. W ciągu dwóch ostatnich dekad wskaźnik ten zwiększył się o 75 proc. Jest lepiej, ale z taką kwotą wciąż trudno myśleć o luksusie przez duże L. Dlatego gdy statystyczny Polak wyjeżdża na wakacje zagraniczne, to nadal znacznie częściej wybiera zatłoczone plaże w Egipcie niż rajskie plaże w Tajlandii. Lubimy zjeść poza domem, ale boom przeżywają głównie burgerownie i pizzerie, a nie luksusowe lokale. Daleko nam też wciąż do konsumpcyjnego trybu życia rodem ze znacznie bogatszego Zachodu. Widać to chociażby na przykładzie kawiarni. Wprawdzie odwiedzamy je coraz częściej, ale jak szacuje branża, w naszym kraju na 1 mln mieszkańców przypada kilkanaście lokali sieciowych. W Wielkiej Brytanii jest ich około 85, a średnia w Europie to niemal 25. Co więcej, do tej pory kawiarnie powstawały w największych miastach, a dopiero ostatnio ich właściciele mówią o wejściu do mniejszych miejscowości.
Tak duży dystans do naszych zachodnich sąsiadów sprawia, że Polska jest na celowniku wielu zagranicznych graczy, którzy duszą się już na bardziej dojrzałych rynkach. Przykładem może być chociażby zalew nowych marek odzieżowych. Zazwyczaj jednak ze średniej półki cenowej. Butiki z tymi najbardziej luksusowymi brandami są u nas wciąż wyjątkiem, a warszawska ulica Nowy Świat to nadal biedniejsza siostra paryskich Pól Elizejskich.