Jeździł po kraju, szukając i zachęcając spółki do debiutu giełdowego. Za granicą skutecznie przekonywał instytucje finansowe do inwestowania w Polsce.
Co osiągnął przez ponad rok pracy na GPW? Spadek obrotów i płynności na giełdzie, kurczenie się rynku, zmniejszenie zaufania do giełdy – powiedzą nieżyczliwi. Pytanie tylko, czy ktokolwiek mógłby zatrzymać trend zapoczątkowany demontażem OFE przez rząd Donalda Tuska i kojarzeniem giełdy z hazardem przez ministra Jacka Rostowskiego.
Pomysły rynkowe obecnych politycznych decydentów to już równia pochyła dla giełdy: podatek bankowy i – jak się okazuje – ubezpieczeniowy, przewalutowanie kredytów frankowych, podatek transakcyjny. I w końcu sugestie nacjonalizacji spółek giełdowych poprzez całkowitą likwidację OFE. Skutki już są opłakane – od kwietnia wartość rynkowa krajowych firm spadła o jedną piątą. To bagatela 130 mld zł! A to nie koniec.
Jedyny poważniejszy zarzut wobec Tamborskiego to... niższe koszty i wzrost zysków samej giełdy. Bo czy głównym celem giełdy, organizatora obrotu instrumentami finansowymi, powinna być maksymalizacja zysków? – Tak, jesteśmy spółką giełdową i jesteśmy do tego zobowiązani wobec akcjonariuszy – podkreślał wielokrotnie Tamborski. Nie wszyscy się z tym zgadzali.
Skąd dymisja? Nie chodzi o merytorykę, lecz znów politykę. Tamborski, który od 1991 roku przeprowadzał największe transakcje kapitałowe w Polsce, zanim trafił na giełdę, był wiceministrem skarbu w rządzie Tuska. To wtedy dokończono prywatyzację chemicznego Ciechu, który – co trzeba podkreślić – poprzez rynkowe mechanizmy dostał się w ręce śp. Jana Kulczyka. I ta sprawa ciągnie się za Tamborskim do dziś. Nie można wykluczyć, że spektakularne pojawienie się CBA w siedzibie giełdy w połowie października było właśnie swoistą prośbą o dymisję.