Pieniądz rządzi światem – brzmi jak wytarty slogan. Niemniej jednak, bez źródeł finansowania nie da się realizować zamierzeń i osiągać sukcesów. Tych źródeł finansowania we współczesnym świecie potrzeba coraz więcej, na coraz bardziej różnorodne cele. Trzy główne obszary, które konkurują współcześnie o ograniczone źródła finansowania obejmują wydatki na cele społeczne, na obronność i na zrównoważony rozwój. Napięta sytuacja geopolityczna sprawia z pewnością że cele klimatyczne i inne elementy ESG schodzą na dalszy plan. Jest to zrozumiałe, gdyż bez pokoju nie ma zrównoważonego rozwoju.
Myśląc o zrównoważonym rozwoju, zauważyć trzeba, że brakuje długoterminowej strategii państwa w tym obszarze, także w zakresie pozyskiwania źródeł finansowania. To nie ułatwia finansowania, m.in. z uwagi na niepewność i ryzyko. Ryzyko jest zaś mierzone przez banki, które mogą występować w roli emitenta, kredytodawcy, inwestora i świadczyć doradztwo w obszarze ESG. Nie są one ponadto instytucjami charytatywnymi i muszą widzieć cel finansowy swoich działań, a dodatkowo zdają sobie sprawę, co wynika m.in. z ich doświadczeń, że finansowanie innowacyjnych projektów jest obarczone wysokim ryzykiem. Mimo to banki deklarują w swoich strategiach i misjach wspieranie zrównoważonego rozwoju i odpowiedzialność środowiskową. Już kilka lat temu największe banki działające w Polsce wycofały się chociażby z finansowania projektów nowych elektrowni i kopalni węglowych.
Obserwując krajową rzeczywistość, wydaje się, że dążymy do modelu hybrydowego, tzn., połączenia finansowania publicznego z prywatnym w obszarze ESG. Zauważyć trzeba jednak, że polski sektor bankowy jest stosunkowo mały. Aktywa największego polskiego banku są ok. 15 razy mniejsze od aktywów największego banku hiszpańskiego, a cały polski sektor bankowy połączony w jeden bank ledwo uplasowałby się na liście 50 największych banków świata. Skala działalności banku, jego fundusze własne ograniczają zaś skalę kredytowania, poprzez limity koncentracji. Gdyby wszystkie polskie banki – spółki akcyjne zaangażowały się w konsorcjum i udzieliły jednego kredytu w maksymalnej wysokości, przestrzegając limitów koncentracji, to mogłyby zaoferować finansowanie w wysokości ok. 63 mld zł. Tymczasem koszt budowy pierwszej elektrowni atomowej w Polsce szacowany jest na ok. 200 mld zł. To oznacza, że polski sektor bankowy jest w stanie finansować małe i średnie projekty, ale nie jest w stanie finansować dużych/infrastrukturalnych przedsięwzięć.
Proponując zaś finansowanie publiczne, trzeba uważać, żeby nie prowadziło to do wzrostu cen. Pamiętamy chociażby, jak program mający na celu poprawę dostępności mieszkań dla Polaków (Bezpieczny Kredyt 2% ) spowodował wzrost cen na rynku nieruchomości, proporcjonalnie do kwoty dofinansowania. Efektu takiego nie wywołuje zaś program Konto Mieszkaniowe, gdzie kupujący mieszkanie gromadzi regularnie środki (wkłady własne), a potem dostaje dofinansowanie, premię od rządu, proporcjonalnie do tego, co sam zaoszczędził.
Analogiczny produkt, Zielone Konto, można zaproponować w zakresie finansowania zrównoważonych projektów. Obywatele, identyfikujący się z celami klimatycznymi, chcący np. kupić samochód elektryczny, ocieplić budynek, czy zainstalować pompę ciepła/fotowoltaikę, oszczędzaliby sami na to, a państwo dopłacałoby im do tego w postaci stosownej premii. To oznacza, że społeczeństwo nie tylko deklarowałoby swoje wsparcie dla idei klimatycznych, ale także partycypowałoby w ich wdrażaniu. Zamiast wszystkich lub większości dotychczasowych programów przeznaczonych na różne cele i działających na różnych zasadach byłby jeden prosty i elastyczny schemat, który nie prowadziłby do wzrostu cen dotowanego rozwiązania i jednocześnie wzmacniałby świadomość obywateli, którzy oszczędzając dostawaliby dopłatę.