Ulica Świętokrzyska w Warszawie dzieli dwa światy: z jednej strony siedzibę ma Ministerstwo Finansów (MF), z drugiej - Narodowy Bank Polski. W minionych dekadach były okresy, gdy ulica ta przypominała linię frontu. Gdy bank centralny zmagał się z nadmierną inflacją i chłodził koniunkturę, było to nie w smak rządowi (MF to jego finansowa emanacja), bo podcinało słupki poparcia dla partii aktualnie trzymającej władzę.
NBP w butach rządu
Od kiedy jednak bankiem centralnym kieruje dawny współpracownik Jarosława Kaczyńskiego, a większość w Radzie Polityki Pieniężnej to nominaci wywodzącego się z PiS prezydenta i takiejże większości sejmowej, na Świętokrzyskiej zapanowała atmosfera zgodnej współpracy. Wielu członków RPP, w tym prezes NBP, troszczy się bardziej o wzrost gospodarczy i niskie bezrobocie niż o sprowadzenie inflacji do cywilizowanego poziomu. Tym samym łamią ustawowy mandat NBP („Podstawowym celem działalności NBP jest utrzymanie stabilnego poziomu cen”) i wchodzą w buty rządu i MF. Gdyby MF zatroszczyło się o poziom inflacji, mielibyśmy nową wersję przeboju kinowego „Nieoczekiwana zmiana miejsc”.
W tym kontekście daje do myślenia różnica prognoz inflacji między MF a NBP, jaką ujawnia przedstawiony niedawno projekt budżetu państwa na rok 2024. Urzędnicy z północnej strony ul. Świętokrzyskiej założyli, że inflacja w przyszłym roku wyniesie średnio 6,6 proc., podczas gdy przygotowywana w tym samym czasie projekcja NBP przewiduje 5,2 proc.
Czytaj więcej
Rząd przyjął projekt ustawy budżetowej na 2024 r. Znacząco wzrosną dochody kasy państwa, będą pieniądze na 800+, 13. i 14. emeryturę, a nawet na podwyżki dla budżetówki. Mocno w górę pójdzie deficyt budżetu, a inflacja średnioroczna sięgnie 6,6 proc.
W kolejnych latach jest jeszcze ciekawiej. W 2025 r. inflacja ma według MF wynieść 4,1 proc. (według NBP 3,6 proc.), a w 2026 r. już 3,1 proc. (projekcja NBP tak daleko nie sięga), a w roku kolejnym 2,5 proc.