Jakby tego było mało, postoje taksówek pustoszy utrzymująca się wysoka inflacja i ogólna drożyzna, skłaniając część klientów do wyboru środków transportu publicznego. Nic więc dziwnego, że właściciele taksówek chcą podniesienia maksymalnych stawek za przewozy, jeśli przez lata nie były one zmieniane i teraz mają się nijak do kosztów działalności. A te sprawiają, że perspektywa mało opłacalnych kursów zatrzymuje kolejnych taksówkarzy na domowej kanapie.

Czytaj więcej

Taksówkarze masowo porzucają biznes

Zdania samorządów są w kwestii wzrostu cen podzielone. W połowie 2022 r. na podwyżki zgodziła się Rada Miasta w Krakowie, gdzie wyższe o 30–40 proc. stawki mają być kompromisem pomiędzy postulatami branży a finansowymi możliwościami mieszkańców. Z kolei w grudniu 2022 r. 100-proc. wzrost opłat, jakiego domagali się stołeczni taksówkarze, zablokowali radni Warszawy. Za taką decyzją miał przemawiać m.in. brak podwyżek cen biletów komunikacji miejskiej w stolicy. Ale były też opinie, że wyższe stawki mogłyby napędzić pasażerów firmom oferującym przewozy zamawiane poprzez aplikacje. A te okazały się niezbyt bezpieczne: w 2022 r. prokuratura zarejestrowała aż 32 sprawy dotyczące przestępstw seksualnych wobec kobiet korzystających z takich usług.

Niewykluczone, że rozwiązaniem problemu byłoby całkowite poluzowanie cenowych ograniczeń, by wolna konkurencja uregulowała rynek. Ale taki krok mógłby rykoszetem odbić się na klientach, bo przykładów potraktowania pasażera kilkusetzłotowym rachunkiem za krótką trasę w granicach miasta wciąż nie brakuje.

Jedno jest pewne: z podwyżką stawek czy bez, taksówkarze będą musieli walczyć o pasażera. Bo mając z jednej strony Ubera i Bolta, a z drugiej auta wynajmowane na minuty i coraz sprawniejszą komunikację miejską, na rynku będzie im tylko ciaśniej. A czasy, gdy w rok zarabiali na nowy samochód, już nie wrócą.