Jedno jest pewne. Nie możemy już liczyć na realne zyski z lokat. I nie tylko przez inflację. Jak wynika z przeprowadzonej przez „Rzeczpospolitą" ankiety, same banki nie zamierzają w najbliższych miesiącach pomagać oszczędzającym i nie podwyższą oprocentowania lokat.

Powód jest prozaiczny: nadpłynność w sektorze bankowym. Kredytobiorcy nie palą się do zaciągania kredytów. Klienci indywidualni dostają bowiem co miesiąc zastrzyk gotówki w postaci 500 złotych. Firmy natomiast wciąż wstrzymują się z inwestycjami. I nie jest to nasza przypadłość, lecz trend obowiązujący w Unii Europejskiej. Banki nie muszą więc aktualnie starać się i zabiegać o oszczędności klientów. Nic się nie zmieni, póki nie ruszą w końcu inwestycje.

Pytanie, co zrobią oszczędzający. Czy będą szukać wyższych zysków, godząc się na wyższe ryzyko? Wszystko na to wskazuje. Potwierdzają to rosnące przepływy kapitału w stronę krajowych Towarzystw Funduszy Inwestycyjnych (roczna stopa zwrotu, sięgająca w przypadku funduszy akcyjnych nawet 40 proc., robi swoje). Deweloperzy opowiadają historie o majętniejszych klientach kupujących na potęgę za gotówkę mieszkania czy wakacyjne apartamenty. Styczeń okazał się najlepszym miesiącem od dwóch lat, jeśli chodzi o napływ nowych pieniędzy na rynek detalicznych obligacji skarbowych (rośnie zainteresowanie czteroletnimi papierami, które zapewniają zysk przewyższający inflację – obecnie 2,4 proc.).

Co podpowiada historia? Polacy oszczędzają raczej dość zachowawczo. W latach 2011–2012 przeciętny właściciel lokat po uwzględnieniu podatku i inflacji również ponosił realną stratę. Polacy pozostali jednak wierni bankom, na co duży wpływ miała ówczesna niepewność związana z kolejną odsłoną kryzysu w strefie euro. Zmniejszyło się co najwyżej tempo przyrostu lokat. Podobnie było w latach 2007–2008, kiedy świat zanurzał się w finansowym kryzysie po pęknięciu bańki na amerykańskim rynku nieruchomości.

Warto przytoczyć jednak sytuację z lat 2004–2005, do której obecnie jest nam chyba najbliżej. Inflacja wówczas podskoczyła, a lokaty zaczęły przynosić straty (czteroletnie obligacje detaliczne zapewniały przez rok 6–7 proc. nominalnego zysku). Gospodarka zaczęła przyspieszać. Poprawiały się też nastroje na rynku pracy. Wtedy właśnie przyrost lokat wyhamował, zaczęła się moda na nieruchomości i... wielka hossa na świecie, w tym na GPW. Do trzech razy sztuka?