Podróże kształcą, a podróż do Kalifornii wykształciła mnie w zakresie względności ubezpieczeń. Nie tylko czas może być bowiem względny, ale także suma ubezpieczenia od kosztów leczenia. W jednym kraju 20 tys. euro pokryje tydzień leczenia w szpitalu wraz z rehabilitacją, a w innym?

Gdy przed rokiem wyjeżdżałam do Kalifornii, nie planowałam uprawiać sportów wyczynowych, uznałam więc, że potrzebuję ewentualnie dostępu do lekarza pierwszego kontaktu lub do szpitalnego ostrego dyżuru. I gdy tylko spełnił się mój amerykański sen, u takiego właśnie lekarza wylądowałam. Za przepisanie antybiotyku na ból gardła zapłaciłam 150 dol., a była to najtańsza przychodnia. W przeliczeniu 600 zł za internistę to tam dar niebios, choć w Polsce wywołałby inną reakcję.

Zbladłam jednak, gdy bardziej doświadczeni z amerykańskim rynkiem gospodarze uświadomili mi, że jeden dzień na oddziale ratunkowym może kosztować 15 tys. dol. Moje ubezpieczenie wynosiło 20 tys. euro, kurs dolara i euro był bardzo podobny. To oznaczało, że po 1,5 dnia mogłabym albo wyjść na własne życzenie, albo... – Pracowała u nas kiedyś taka Hinduska – mówił mi informatyk z Doliny Krzemowej. – Odwiedzili ją rodzice i ojciec dostał wylewu. Gdy wyszedł ze szpitala z fakturą na pół miliona dolarów, po prostu uciekli do Indii. Każdy ich zrozumiał – dodał. Gdy kupujemy polisę, patrzymy może na sumę ubezpieczenia. Ale kto w ogóle sprawdza koszty leczenia w danym kraju i jak to zrobić? I dlaczego klienci muszą robić to na własną rękę?