Okazuje się – co podejrzewałem od dawna – że niektórych socjalizm tak podnieca, że aż im krew z mózgu odpływa. Tadeusz Cymański, wierny przykazaniu Juliusza Słowackiego, żeby „język giętki powiedział, co pomyśli głowa", wyznał, że „przeżywam rozkosz, chwilami nawet, nie chcę porównywać tego do orgazmu, ale powiem, że to ekstaza socjalistyczna, kiedy widzę, co się w Polsce dzieje i co się jeszcze będzie działo w kwestiach socjalnych". Wpisując się w tę konwencję, wyznam, że jako liberał uznaję prawo każdego do przeżywania ekstazy, jak chce. Pod warunkiem że nie narzuca się innym – w dodatku siłą. A osiągnięcie „ekstazy socjalistycznej" wymaga dokonania gwałtu na tych, którzy mają inne upodobania. I to w dodatku zbiorowego. Socjalizm jest bowiem ruchem grupowym. Jednostki same z siebie nie mają takich ciągot. Żeby się o tym przekonać, wystarczy dać coś komukolwiek z jego zwolenników i kazać oddać innym. Na przykład rodzicom otrzymującym 500+, a mającym dzieci pełnosprawne, kazać oddać połowę rodzicom mającym dzieci niepełnosprawne – czyli znajdującym się w sytuacji gorszej. Zbytniej ekstazy chyba wówczas by nie było.