Świnie zarażają się wirusem, którego zawleczono z Afryki do gruzińskiego portu w 2008 r. W sześć lat opanował on Armenię, Azerbejdżan, Rosję, Ukrainę, Białoruś, Estonię, Łotwę i Litwę. Do Polski dotarł w lutym 2014 r. Nasz rząd był całkowicie zaskoczony. Nie wiedział, co robić i zakazał polowań. Politycy mieli nadzieję, że wirus sam zniknie. Tak się nie stało. Dzisiaj już wiemy, że problem będzie trawił Europę przez dziesięciolecia. Wydajemy co roku miliardy euro na walkę z zarazą i nie mamy żadnych sukcesów. Wirusa roznoszą głównie ludzie, ale jego naturalnym rezerwuarem są dziki. Jeśli maksymalnie zredukujemy ich liczebność, być może spowolnimy jego rozprzestrzenianie.
W 2017 r. rząd Zjednoczonej Prawicy postanowił ostatecznie rozwiązać problem dzików. Zniesiono okresy ochronne i wydano zgodę na używanie termo- i noktowizji, aby jak najszybciej przeprowadzić depopulację.
Jestem z dzikiem
Rząd PiS nie przewidział, że tak zaplanowana eksterminacja dzików wywoła masowy sprzeciw. Media szybko podchwyciły temat i „grillowały" polityków. Stanowisko stracił znienawidzony przez media i zieloną część społeczeństwa minister Jan Szyszko. Jego następca Henryk Kowalczyk wykorzystał sprzyjający klimat i spacyfikował Polski Związek Łowiecki, odbierając pozarządowej organizacji samorządność.
Jesienią 2018 r. z obwodu kaliningradzkiego wirus zaatakował nasze północne rubieże, a na Mazowsze prawdopodobnie został zawleczony z Podlasia. Rolnicy wymachiwali widłami i minister Kowalczyk postanowił po cichu zorganizować wielkopowierzchniowe polowania zbiorowe na dziki.
Z tajnej odprawy, jaką zwołał minister, do mediów wyciekło kompromitujące nagranie. Henryk Kowalczyk musiał się tłumaczyć, a rząd postanowił zastosować taktyczny odwrót. Kierującego działaniami Polskiego Związku Łowieckiego łowczego krajowego przymuszono do złożenia dymisji. Jego miejsce zajął „doświadczony towarzysz", prezes Orlen Serwis Albert Kołodziejski.