Urodzony 57 lat temu prezes czwartego banku Ameryki – Wells Fargo – przeszedł modelową drogę od pucybuta, a w tym przypadku od piekarza, do najlepiej zarabiającego bankiera świata.
W ubiegłym roku kierowany przez Johna Strumpfa bank (10 tys. oddziałów, 279 tys. pracowników) radził sobie bardzo dobrze. W porę wycofał się z finansowych spekulacji na rynku hipotecznym. Skupił się na kredytach konsumpcyjnych bardziej niż na rynku kapitałowym. Dzięki temu rok zamknął zyskiem 12,3 mld dol., a prezes zainkasował rekordowe wynagrodzenie - 21,3 mln dolarów.
Ale nie zawsze w życiu Strumpfa było tak dobrze. Urodził się na farmie mlecznej w mieścinie Pierz w Minnesocie. Jako dziecko sypiał w jednym łóżku z dwoma braćmi, bo w liczącej dwanaścioro dzieci rodzinie były tylko trzy łóżka na siedmiu braci. Do pracy poszedł od razy po szkole podstawowej. Od świtu zagniatał ciasto na chleb i bułki w miejscowej piekarni. Wieczory spędzał w szkole. Dzięki zdolnościom i pracowitości skończył collage.
Mógł już zostawić zagniatanie ciasta na rzecz równie ciężkiego, ale mniej brudzącego zajęcia agenta w lokalnym banku First Bank Systems. Na studia poszedł do St. Cloude University, którą to uczelnię do dziś wspomaga darowiznami i prowadzi na niej wykłady.
W banku Wells Fargo przepracował 27 lat, przechodząc wszystkie stopnie kariery. Nie był typem nudnego krawaciarza. “The Guardian” przypomina, że w dosier bankiera można znaleźć fotografie w ubraniu w stylu Eltona Johna czy Johna Lennona.