Minister Zyta Gilowska zapowiadała, że przeniesienie większości wykonywanych przez nie zadań do wybranych w przetargach firm prywatnych przyniesie znaczącą ulgę budżetowi. Na zapowiedziach i przywoływanych, dość znaczących kwotach oszczędności - nawet 10 mld złotych w ciągu dwóch, trzech lat - jednak się zakończyło. Teraz pomysł wraca, jednak konkretów zdecydowanie ubyło.

Ministerstwo Finansów nie było nam w stanie odpowiedzieć, jakim majątkiem dysponują gospodarstwa pomocnicze i zakłady budżetowe. Nie ma konkretnego pomysłu, które z nich można sprywatyzować, a które jedynie przekazać w ręce innego, powiązanego z państwem zarządcy. Nie do końca także wiadomo, jakie oszczędności miałyby przynieść ewentualne zmiany własnościowe i strukturalne.

Tak naprawdę jesteśmy w punkcie wyjścia. Wiemy, że większością działań wykonywanych przez gospodarstwa pomocnicze i zakłady budżetowe państwo nie musi i nie powinno się zajmować. Że prać, sprzątać, hodować ryby, naprawiać rządowe samochody czy żywić urzędników mogą prywatne firmy. Zrobią to efektywniej i bez dotacji z budżetu. Trzeba tylko zrobić inwentaryzację i majątku, i zadań. A potem sprywatyzować, co się da. Inaczej szkoda zachodu.