Ani wybory parlamentarne, ani zmiany na fotelu ministra finansów nie wywoływały takich entuzjastycznych reakcji wśród inwestorów jak wczorajsze zaskakujące deklaracje Donalda Tuska o terminie przyjęcia euro.

Pytanie tylko, czy to jakiś probiznesowy blef w związku ze spotkaniem w Krynicy, czy trwała zmiana kursu dotychczasowej taktyki unikania konkretów w długofalowej polityce gospodarczej rządu?

Jedno jest pewne – rynek czekał na takie wyraźne deklaracje, bo po serii wydarzeń polityczno-gospodarczych, które inwestorom zaserwował Kreml, pieniądze uciekły z Rosji i tylko szukały jakiegoś sensownego miejsca. Ich część mogła więc zostać skierowana na zakupy złotego, co znacznie wzmocniło walutę. Oj, krótkotrwała może się okazać radość eksporterów z ostatniego osłabienia złotego, który był już blisko 3,5 do euro.

Korzyści z szybkiego wprowadzenia euro może być wiele. Główna to ograniczenie kosztów transakcji w handlu zagranicznym, ponieważ większość rozliczeń jest prowadzona w euro. Zmniejszone zostanie również ryzyko zmiany stóp procentowych, choć z drugiej strony oczywiście przystąpienie do wspólnej strefy walutowej oznacza pozbawienie autonomii w zakresie prowadzenia polityki pieniężnej. O poziomie stóp będzie decydował EBC, a nie NBP. A to będzie zapewne musiało pociągnąć za sobą zmianę konstytucji. Łatwo nie będzie.