Ktoś to musi wreszcie głośno powiedzieć. A ponieważ chętnych jest niewielu, padło na mnie. Kryzys gospodarki światowej oraz kryzys gospodarki polskiej właśnie się skończyły.
Dlaczego tak uważam? Nie ze względu na kolejne pakiety ratunkowe ustanawiane przez kolejne państwa. I nie ze względu na gwarancje dla depozytów bankowych (ustanawiane przez kolejne państwa) ani wypowiedź Donalda Tuska, że w okolicach Świnoujścia kryzys gwałtownie zakręci i ominie Polskę. Koniec kryzysu wieszczę też nie dlatego, że w poniedziałek, po czarnym piątku, kursy giełdowe wzrosły. Nie jest również najważniejsze, że obecne ceny akcji są często niższe niż wartość likwidacyjna firm, czyli teoretycznie spółki można kupić po cenie niższej od wartości ich majątku.
Wszystkie te wiadomości są ważne, ale traktować je należy najwyżej jako drobne poszlaki. Rządy jeszcze długo będą starały się udawać, że coś robią, aby móc sobie przypisać sukcesy w walce z kryzysem. Panika bankowa tu i tam może się jeszcze przydarzyć. A indeksy giełdowe nieraz spadną, zwłaszcza w Polsce, gdzie trwałe odbicie nastąpi dopiero wtedy, gdy powrócą zagraniczni inwestorzy, a ci jeszcze przez jakiś czas będą lizać rany.
Decydujący wpływ na moje przeświadczenie o końcu kryzysu mają najważniejsze newsy z poniedziałku 13 października. W prasie światowej były to: informacja, że Kim Dzong II nie żyje, tylko ktoś postawił jego trupa na wrotkach i pokazał na meczu piłkarskim; odkrycie grobu trzyletniej dziewczynki w Stonehenge. Natomiast w prasie krajowej wybijała się wiadomość o znalezieniu tygodniowej dziewczynki na słynnym papieskim oknie w Krakowie, a w prasie lokalnej – o pojawieniu się krokodyla w Jeziorze Białym koło Włodawy. Jak łatwo zauważyć, żaden z tych newsów ani bezpośrednio, ani pośrednio nie nawiązywał do kryzysu, krachu czy choćby załamania.Dlaczego? Dlatego, że kryzys jako temat medialny po prostu się znudził. Bo ileż można pisać o utracie zaufania do banków i między bankami, o złych kredytach czy toksycznych papierach? Zwłaszcza że przeciętny czytelnik nie rozumie większości tych zagadnień, a najmądrzejsi komentatorzy nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, ile będzie trwał kryzys i kiedy należy zacząć kupować akcje.
W tym momencie dochodzimy do prostych testów weryfikujących kilka ważnych hipotez. Pierwszy dotyczy siły czwartej władzy. Jeśli sprawdzi się moja przepowiednia, będzie to oznaczać, że rzeczywiście rządzi ona światem i jest w stanie zarówno wywoływać, jak i gasić globalne kryzysy.Drugi test dotyczy potęgi demokracji. Demokracja to władza ludu, a ten chce Wall-Martu, czyli butów po 10 dolarów (mogą być z Chin) i McDonalda, czyli tanich hamburgerów (mogą być z plastiku). Owszem lud lubi, gdy się go czasem postraszy. Do tego celu lepiej nadają się jednak strachy odległe i niezbyt konkretne, takie jak dziura ozonowa czy światowe ocieplenie. Kryzys gospodarczy też może być, ale na krótko i pod warunkiem że zakończy się happy endem. Tego tematu przeciągać nie można, bo groziłoby to spadkiem czytelnictwa prasy i dochodów z reklam.