Europa nie rozumie, że tak jak pokerzyści blefują, tak Rosja bez mrugnięcia okiem szantażuje, nie przejmując się nawet pozorami. Przecież gdy temperatura konfliktu na linii Rosja – Ukraina – Europa sięgnęła zenitu, premier Putin zasugerował, że Rosji zależy głównie na ominięciu krajów, które niegdyś znajdowały się w jej politycznej orbicie. A wtedy nawet szantaż będzie prostszy.
Z drugiej strony coraz częściej pojawia się argument, że Rosjanie sięgnęli po szantaż nie tylko po to, by osiągnąć cel polityczny, ale także dlatego, że nie są w stanie wtedy, gdy trzeba dostarczyć odpowiednich ilości gazu. Brakuje im nie tylko mocy wydobywczych, ale i magazynów, w których mogliby składować surowiec. Ale nawet ci, którzy odczuli satysfakcję z pyrrusowego zwycięstwa nad Moskwą (które jak twierdzi Putin kosztowało Gazprom 800 mln dol.), nie powinni się cieszyć. Bo w gruncie rzeczy jest to nieszczęście wspólne. Jeśli Rosjanie faktycznie mają problemy z utrzymaniem wydobycia, to problem, i to na wiele mroźnych zim, ma też cała Europa.
Na szczęście wtedy może się okazać, że rosyjski szantaż jest lepszym motywatorem do szukania innych źródeł energii niż protokół z Kioto. Dobra wola i rozsądek jak zawsze przegrają z rachunkiem ekonomicznym, ale tym razem będzie to miało głębszy sens niż tylko księgowe wyliczenia.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/salik/2009/01/12/moskwa-uczy-europe-negocjacji/]Skomentuj[/link][/ramka]