Co kilka tygodni, a ostatnio co kilka dni, w mniej lub bardziej oficjalny sposób dowiadujemy się, w jakim kierunku zostaną zaostrzone przepisy i kiedy mogą zacząć obowiązywać. Często sygnały te – dotyczące np. wymaganego wkładu własnego – były sprzeczne. Na razie wywołuje to jedynie dezorientację wśród finansistów, a dodatkowo trudno się oprzeć wrażeniu, że wprowadzenie takich sztywnych regulacji, w czasie gdy banki w zasadzie zakręcają kurek z kredytami, mija się z celem.
O ile jeszcze kilka miesięcy temu nadzór mógł grozić palcem bankom, które rozdawały kredyty przy dumpingowych marżach, nie doszacowując kosztów ryzyka, o tyle dziś efektem takich działań może być tylko pogłębienie kryzysu na rynku bankowym. Komisja już dziś ma wystarczające narzędzia, by sprawdzić, czy banki nie wystawiają się na nadmierne ryzyko. Może więc lepiej po cichu pilnować, czy przestrzegają one obowiązujących regulacji, niż w niemal publicznej debacie tworzyć kolejne.
Można się spodziewać, że mizerne efekty przyniesie także uchwalona niedawno nowelizacja rekomendacji „S”, która „cywilizuje” proces udzielania kredytów walutowych. Jej skutki mogą być żadne, ponieważ, jak wiadomo, banki w zasadzie przestały ich udzielać. Trudno się także spodziewać, że Polacy, którzy już je spłacają, zaczną gromadzić franki czy euro na rachunkach walutowych po to, by, spłacając raty, ograniczać koszty spreadu walutowego i niekorzystnych zmian kursowych.
Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/blog/2009/01/16/monika-krzesniak-potrzeba-wiecej-dzialan-a-mniej-konferencji/]blog.rp.pl[/link]