A wystarczyło pomyśleć o tym parę lat temu. Gdyby trzy – cztery lata temu, zamiast wprowadzać becikowe oraz podnosić emerytury i płace, zaczęto starać się o przyjęcie euro, nasza sytuacja wyglądałaby dziś zupełnie inaczej. Moglibyśmy jak Słowacja być członkiem elitarnego klubu. Ale nie jesteśmy, bo politycy (wszystkich opcji) woleli rozdawać pieniądze, niż zaciskać pasa. Dziś kwestia przyjęcia europejskiej waluty triumfalnie wraca i chyba staje się głównym sposobem walki rządu z kryzysem.

Natomiast teraz nasze możliwości wejścia do eurolandu są dużo mniejsze niż jeszcze rok temu. Nawet jeżeli deficyt finansów publicznych jest na tyle niewielki, by spełniać wymagania Unii, to jeżeli kryzys się utrzyma, może być znacznie gorzej. Dochody podatkowe od upadających firm i bezrobotnych będą spadać, a wydatki, zwłaszcza na cele społeczne, będą rosnąć. Dodatkowo trudno będzie utrzymać kurs naszej waluty w granicach wymaganych przez system ERM2.

Mimo to walka o wejście do eurolandu ma głęboki sens. Zwłaszcza jeżeli potwierdzą się informacje premiera, że ten ekskluzywny klub państw będzie sprzedawał wspólne obligacje. Dla wszystkich innych państw, nawet z Unii, oznaczać to będzie, że będą musiały dużo więcej płacić za pożyczone pieniądze.

Jednak przyjęcie euro nie może być głównym punktem walki z kryzysem. Efekty tego pociągnięcia będą widoczne dopiero za kilka lat. Polska potrzebuje już dziś aktywnych działań, i to takich, które nie powiększają naszego zadłużenia (czego domaga się PiS). Trzeba maksymalnie wykorzystać pieniądze Unii. Przede wszystkim ogłosić maksymalną mobilizację do budowy dróg i usuwać bariery hamujące przedsiębiorczość. Obietnice wsparcia w spłacaniu kredytów mieszkaniowych to cenna działalność – ale socjalna, nie gospodarcza.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/jablonski/2009/02/19/euro-nie-moze-byc-jedynym-lekiem-na-kryzys/]blog.rp.pl/jablonski[/link]