[link=http://blog.rp.pl/romanski/2009/03/26/o-wyzszosci-cukru-z-cukru/]Skomentuj na blogu[/link]

Tymczasem dziś to jeden z najbardziej skomplikowanych co do zasad rynków rolno-spożywczych w Unii, z narodowymi kwotami produkcji, dopłatami dla rezygnujących z uprawy buraka, kompensatami dla firm zmniejszających moce. Tylko w zeszłym roku z tego tytułu pięć cukrowych koncernów działających w Polsce dostało 220 mln euro, a rolnicy – blisko 90 mln euro. Bruksela wydaje ogromne pieniądze, by jej własna produkcja przestała wystarczać na jej własne potrzeby.

Ta determinacja nie wzięła się znikąd – buraczanego cukru w Europie było za dużo, a ponieważ był drogi, jego eksport wymagał wysokich subsydiów. Inaczej nie był w stanie konkurować z produkcją m.in. z trzciny cukrowej. Zbuntowana Brazylia, Australia i Tajlandia wygrały z Unią proces o subsydia przed WTO. Upokorzona Bruksela uruchomiła taki system zachęt do „przykręcania kurka“, że wylała dziecko z kąpielą.

Doszło do absurdu – polskim, choć nie tylko polskim rolnikom zapłacono, by nie uprawiali tego, na czym się świetnie znali. Owszem, zarobili, ale na tym koniec. Nasz kraj, eksportujący cukier od zawsze, dziś musi go importować. A ponieważ limity dotyczą tylko cukru z buraków, niebawem staniemy się potęgą przetwórstwa trzciny, choć nasi rolnicy na tym nie skorzystają. Trudno też przyjąć, że to unijny pomysł na wsparcie krajów trzeciego świata, bo i tak śmietankę spiją globalne koncerny. Czasem wspólna polityka rolna UE ma gorzki smak.