Polska energetyka potrzebuje bowiem przewidywalnych warunków dostaw paliwa, a kopalnie – pewnych i stabilnych wpływów ze sprzedaży. Jeśli zabraknie chęci do kompromisu u którejkolwiek ze stron, znów w kolejnych latach będziemy świadkami specyficznej gry pod hasłem "kto kogo przetrzyma" i "kto kogo przechytrzy". Tym bardziej że czasami finał tych przepychanek bywał fatalny. Albo elektrowniom brakowało węgla, a zapasy były na granicy ustawowych wymagań, albo kopalnie traciły, bo gdy chciały sprzedać za drogo, w kraju pojawiało się paliwo z importu.

Każda z tych sytuacji, podobnie jak przedłużająca się dyskusja o cenach węgla dla energetyki, zwykle odbijała się na odbiorcach energii. Jeśli węgiel drastycznie drożał, to natychmiast sprzedawcy energii występowali o podwyżki cen, a prezes Urzędu Regulacji Energetyki – nawet jeśli hamował ich apetyty, to – jak rok temu – musiał uznać przynajmniej część racji. Na szczęście dla odbiorców takiej groźby nie ma w 2010 r. i może on być pod tym względem przełomowy – skoro węgiel dla energetyki nie zdrożeje, to elektryczność także nie.

By w kolejnych latach sytuacja była równie przejrzysta, konieczne są wieloletnie umowy między elektrowniami i kopalniami z precyzyjnie określonym sposobem obliczania ceny, i to w odniesieniu do europejskiego rynku oraz notowań giełdowych. Wyznacznikiem ceny nie mogą być bowiem tylko oczekiwania spółek węglowych lub samej energetyki, tym bardziej że Polska jest częścią Unii Europejskiej. Dzięki temu unikniemy sytuacji, w której strony domagają się zmian w umowach lub wręcz grożą ich wypowiedzeniem. Trudno tak prowadzić stabilny biznes.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/11/23/agnieszka-lakoma-pora-na-jasne-europejskie-reguly]Skomentuj[/link][/ramka]