Liczą się przede wszystkim wyniki indywidualne. Dlaczego tak się dzieje? Można przypuszczać, że dużą rolę w powyższej zmianie ma spadek wiarygodności instytucji międzynarodowych jako nadzorców dyscypliny w krajowej polityce gospodarczej. Spójrzmy choćby na to, w ilu państwach europejskich deficyt budżetowy przekracza limit 3 proc. PKB? A w ilu państwach dług publiczny utrzymuje się powyżej 60 proc. PKB? Mamy reguły, a tak jakby ich nie było. To mogło nie przeszkadzać, gdy czasy były dobre, a inwestorzy leniwie przymykali oko na takie niespójności. Lecz przy dzisiejszej awersji do ryzyka wiarygodność niepoparta faktami straciła na znaczeniu.

Silne rozwarstwienie w postrzeganiu państw członkowskich strefy euro sugeruje, że rynkowa ocena poszczególnych gospodarek coraz bardziej zależy od ich wyników indywidualnych, a w coraz mniejszym stopniu od członkostwa w elitarnym klubie euro. Ostatnie doświadczenia pokazują, iż żadne, choćby nawet najbardziej wiarygodne reguły fiskalne i sposoby ich egzekwowania nie pomogą, jeśli nie stoi za nimi krajowa wola polityczna. A reputacja rozumiana jako długookresowe budowanie wiarygodności mocno straciła na znaczeniu. W ciągu ostatnich lat tyle razy obserwowaliśmy kłopoty firm i krajów dotychczas uważanych za ostoję stabilności, że reputacja nie jest już tak istotnym kryterium oceny kraju jak w przeszłości.

Powyższe wnioski mają znaczenie i dla Polski. Nasza ubiegłoroczna reputacja „europejskiego lidera wzrostu” nie znaczy zbyt wiele. Tak samo jak niewiele znaczą nasze aspiracje do wejścia do strefy euro. Przed rynkowymi zawirowaniami nie chronią nas też reguły ograniczające wzrost długu. Liczą się natomiast i liczyć się będą rzeczywiste decyzje odnośnie do ograniczenia tegorocznego deficytu budżetowego i założenia fiskalne na rok przyszły. Przy tak nerwowej sytuacji na rynkach finansowych każda decyzja w tym względzie oznacza stąpanie po bardzo cienkim lodzie. A nieostrożny krok może sprawić, że będziemy musieli się nauczyć chodzić po falach.