Chwała Ministerstwu Rozwoju Regionalnego, że upomniało odpowiedzialnych za guzdrzące się projekty, choć z drugiej strony mogło to zrobić znacznie wcześniej. Wszak dzwonek alarmowy można było usłyszeć już na początku roku, kiedy to ze zgłoszonych i zaakceptowanych 22 projektów formę odpowiednią do podpisania umowy o dofinansowanie osiągnął dopiero... jeden. Fakt podpisania dwóch kolejnych w ciągu pół roku to kosmiczne przyspieszenie. Tyle że wszystkie obejmują raptem 7,5 proc. z przewidzianych na wsparcie 500 mln zł.

Bez wątpienia unijne dotacje sprawiają, że żyjemy, przynajmniej miejscami, w coraz nowocześniejszym i atrakcyjniejszym kraju.

Z pewnością projekty ożywienia gdańskich dróg wodnych, wpuszczenia wodniaków na Żuławy czy interaktywne muzea przyczynią się do jeszcze lepszego postrzegania Polski przez turystów. Tyle że najpierw muszą powstać. Nawet największe atrakcje mają na papierze taką samą wartość, jak wirtualne autostrady. Nie da się z nich skorzystać i nie da się na nich budować strategii regionu czy Polski.

Unijne dotacje nie będą wpadać do naszego budżetu w nieskończoność. Dlatego trzeba je wykorzystywać jak najlepiej i jak najszybciej. Lub rezygnować z nich zawczasu, by pieniądze nie musiały wracać do Brukseli, ale by mogli skorzystać z nich inni. Ostatecznie nigdzie nie jest powiedziane, że dotacje są przydzielane każdemu po równo. Trafiają tam, gdzie potrafią z nimi zrobić coś dobrego. Miejmy nadzieję, że tupnięcie ministra sprawi, iż wybrane projekty turystyczne na Euro 2012 okażą się jednak dobrym wyborem, a nie stratą czasu i pieniędzy.