My, Polacy, lubimy być na czołówkach światowych mediów. Najwięcej pisano o Polsce w początkowym okresie transformacji. Stawiano nas za wzór dla innych krajów wprowadzających u siebie gospodarkę rynkową. Przez krótki czas nazywano Polskę tygrysem Europy Wschodniej.
Kiedy zapał reformatorski ustał, w świecie prawie zapomniano o sukcesach naszej transformacji. Pojawili się inni liderzy, bardziej zdeterminowani we wprowadzaniu zdrowego systemu rynkowego.
Dwa lata temu ponownie zabłysła nasza gwiazda. Sami ogłosiliśmy się zieloną wyspą Europy, a inni patrzyli z zachwytem na kraj, który jako jedyny w Unii uniknął recesji.
Można zauważyć charakterystyczną prawidłowość: po okresie sukcesów wpadamy w dołki. Nie jest to w żadnym wypadku klasyczny cykl koniunkturalny, lecz raczej cykl polityczny i psychologiczny zarazem. Kiedy wszyscy nas chwalą, wpadamy w samozachwyt i wstrzymujemy reformy. Rządzącym wydaje się, że okres prosperity będzie trwał wiecznie.
Rzeczywistość jest taka, że kto nie idzie do przodu, kto ustaje w reformach, ten w krótkim czasie staje się gospodarczym maruderem. Można zaryzykować hipotezę, że polskie sukcesy gospodarcze stają się przyczyną niepowodzeń w kolejnych okresach. Mechanizm, jaki się wytworzył, jest dość prosty.