Wczoraj na połączenie ostatecznie zdecydowały się NYSE Euronext i Deutsche Boerse, tydzień wcześniej brytyjska LSE i kanadyjska TMX Group.

Łącząc się, giganci tej branży chcą się stać jeszcze potężniejsi. Faktycznie mariaże świadczą o ich bezsilności. Zwierając szyki, próbują bronić się przed alternatywnymi platformami obrotu, które szybko odbierają im klientelę. Jeszcze kilka lat temu nikt o nich nie słyszał, a dziś mają one nawet kilkunastoprocentowe udziały w handlu akcjami na poszczególnych rynkach.

Skoro platformy kuszą inwestorów dostępem do walorów z wielu krajów i przez całą dobę, a także niższymi kosztami realizacji zleceń, konsolidacja tradycyjnych parkietów wydaje się dobrą strategią obronną. Zwiększy paletę dostępnych na nich akcji, a wynikające z fuzji oszczędności pozwolą na cięcie kosztów handlu. Z tym że takich korzyści spodziewano się już po fali fuzji z 2007 r., gdy połączyły się NYSE z Euronext, Nasdaq z OMX i LSE z Borsa Italiana. Nic z tego nie wyszło, ale łączących się giełd to nie zraża. Teraz ich atutem mają być zintegrowane rynki instrumentów pochodnych, które przeżywają rozkwit i są bardziej rentowne niż rynki akcji. To dlatego się oczekuje, że konsolidacyjna fala szybko nie opadnie.

Czy dotrze do Warszawy? Pewnie tak. Na razie jednak regionalne giełdy – a takie aspiracje ma GPW – wciąż mają rację bytu. Tym bardziej że w Europie Środkowo-Wschodniej alternatywne platformy obrotu są właściwie nieobecne. Warszawska giełda jest zresztą wciąż zbyt mała, aby mógł się nią nasycić któryś z dużych graczy. Jeśli chodzi o rynki wschodzące, interesują się oni brazylijską BM&F Bovespa. Ta jednak, pod względem kapitalizacji notowanych spółek, przerasta GPW niemal ośmiokrotnie.