Rozstrzygają się obecnie konkursy na szefów największych państwowych spółek. Wiadomo jednak, że w większości przypadków są one fikcją.
Konkursy w żaden sposób nie zwiększają transparentności naszej gospodarki. To dobry sposób na kształtowanie zatrudnienia w administracji państwowej, ale w przypadku dużych firm to sztuka dla sztuki. Istny polityczno-gospodarczy show, z którym łączą się wyłącznie koszty i kilkumiesięczny paraliż organizacyjny dla dotychczasowych zarządów i samych przedsiębiorstw.
Scenariusz zapewne w każdej spółce jest trochę podobny. Jak twierdzą osoby, które brały w czymś takim udział, ten groteskowy spektakl zaczyna się od poszukiwania protektorów, dojść i znajomości. Potem następuje szereg rozmów, wizyt w ważnych urzędach państwowych, kiedy potencjalni kandydaci lub ich emisariusze składają hołd i stosowne zapewnienia posłuszeństwa. Każdy później interpretuje zobowiązania na swoją modłę, bo obowiązuje przecież etykieta ogólnych wieloznacznych sformułowań z obu stron. Spora liczba uczestniczących w konkursach osób składa aplikacje, by zaspokoić swoją próżność, i nie oczekuje niczego poza samym udziałem. Zaiste olimpijskie współzawodnictwo.