To zaskoczenie, bo mówi się o perspektywie nawet dwóch, trzech lat, a jeszcze niedawno było to o siedem lat więcej. Geolodzy chłodzą nastroje, ale perspektywa jest optymistyczna.
To że Polska leży na łupkach, było oczywiste od dawna. Łupki, które są formą węgla kamiennego, występują najczęściej tam, gdzie właśnie jest węgiel. Lubią też sąsiedztwo piaskowca, którego w Polsce jest również dostatek. Wielkie koncerny naftowe nie miały wątpliwości, że gaz w Polsce jest. Ale nie były pewne, czy jest go wystarczająco dużo, by uzasadniało to przemysłowe wydobycie i kosztowne poszukiwania.
Gazu łupkowego boją się Francuzi, którzy po raz kolejny zabronili poszukiwań na terenie swego kraju. Francja może sobie na to pozwolić, bo ma tanią energię nuklearną, atomowe lobby jest tam silne, nie jest więc jak Polska na „łupkowym musiku". Dla nas to także szansa na choć częściowe uniezależnienie się od dostaw z dotychczas nieuniknionego kierunku.
W tej łupkowej historii jest jeszcze jeden element. Jeśli rzeczywiście PGNiG miało szczęście, znalazło złoża i będzie gotowe do ich przemysłowej eksploatacji, nie będzie jedyne, który na tym skorzysta. Wzbogacą się także samorządy, które pozyskają pewne i obfite źródło finansowania. Tak jest wszędzie na świecie, gdzie gaz łupkowy wydobywa się na skalę przemysłową.
Nie stanie się tak, jeśli szybko nie zostanie stworzone dobre prawo zapewniające bezpieczne i czyste wydobycie. Z tym nie można czekać ani chwili. Inaczej okaże się, że gaz w Polsce jest, ale nikt z niego nie może skorzystać.