Jeszcze przed wakacjami państwo zamierza również sprzedać za około 5 miliardów złotych prawie połowę akcji Jastrzębskiej Spółki Węglowej.

Te oferty to jednak nie prywatyzacja, ale dojenie kieszeni inwestorów, a czasami nawet innych firm państwowych.

Tak więc te wielkie oferty sprzedaży państwowych akcji, to nie zmiana filozofii rządzenia, to nie oddanie władzy w firmach w prywatne ręce. To działanie wymuszone przez sytuację budżetu i próba niedopuszczenia do tego, aby dług publiczny przekroczył konstytucyjne limity. Państwo nie chce wyrzec się ani jednego stołka w zarządach największych spółek. Niestety, to działanie zgodne z oczekiwaniami społeczeństwa i pracowników firm, których akcje są sprzedawane.

Czy z tego powodu należy uznać te działania za błąd? Niekoniecznie. Obawa przed niebezpieczeństwem, że największe i najbardziej efektywne polskie firmy staną się końcówkami zachodnich i wschodnich koncernów, jest uzasadniona. Istotne jest utrzymanie w rękach państwa paru spółek przesyłu energii i paliw. Ostatni kryzys pokazał, że dobrze jest, gdy przynajmniej część gospodarki nie będzie sterowana z zagranicy.

Nie oznacza to jednak, że w takich firmach powinni rządzić urzędnicy i politycy. Ich rola powinna ujawniać się wyłącznie w skrajnych sytuacjach. Gospodarka, by była efektywna, musi być kierowana przez prywatnych właścicieli. Czekające nas pseudoprywatyzacje są więc mimo wszystko dobre, bo stwarzają prywatny akcjonariat. Ważne, by w ślad za akcjami państwo stopniowo przekazywało również władzę w spółkach.