Tylko trzy dni urlopu między Wielkanocą a ślubną fetą wystarczyły, by zyskać dziewięciodniowe wakacje, i – według mediów – wielu Brytyjczyków tak zrobiło. Ekonomiści już alarmują, że ten masowy wypoczynek nie pozostanie bez wpływu na gospodarkę, z trudem odbijającą się od kryzysowego dna. Według tamtejszych organizacji zrzeszających przedsiębiorców straty z powodu wyjątkowo długiego weekendu sięgną 10 mld funtów, według rządu nieco mniej, choć kwota 6 mld funtów też robi wrażenie.

Zyskają jednak handel i sfera usług (chociażby hotele, restauracje, puby, które muszą przyjąć i wyżywić turystów zwabionych ślubem), więc ten bilans nie będzie aż tak niekorzystny, jak by się mogło wydawać na podstawie czarnych szacunków.

W Polsce długi weekend zaczyna się jutro i choć układ dni wolnych nie jest aż tak przychylny (by mieć wolny cały następny tydzień, trzeba wziąć cztery dni urlopu), co najmniej 5 – 10 proc. pracujących Polaków skorzysta z takiej opcji. Także w tym wypadku negatywny wpływ luźniejszego tygodnia na naszą gospodarkę nie jest wcale oczywisty.

Z pewnością na ustawowo wolnych dniach traci handel. Dla wielkich sieci dwa świąteczne dni w miesiącu oznaczają obroty niższe o 1 – 1,5 mld zł. Ale majówka otwiera też sezon grillowy na działkach, więc w skali miesiąca ruch w sklepach i tak będzie zapewniony. Może być mniejsza produkcja przemysłowa, ale zyskają operatorzy turystyczni, firmy transportowe i paliwowe. Zyskają tym bardziej, że większość wyjeżdżających na długi weekend Polaków spędzi go w kraju, a nie za granicą. A gospodarka to nie tylko produkcja, ale i konsumpcja, która ma decydujące znaczenie dla wzrostu polskiego PKB.

Oczywiście nie prowadzi to wszystko do rewolucyjnej tezy, że długie weekendy stymulują gospodarkę, z całą pewnością jednak nie są też czynnikiem spowalniającym jej rozwój. Nie mówiąc już o tym, że wypoczęty pracownik powinien być bardziej efektywny. A właśnie efektywności tak bardzo nam dzisiaj potrzeba.