Ustawienie się po stronie niewidzialnej ręki wolnego rynku, czyli zostawienie Grecji samej sobie – musiałoby oznaczać jeszcze większe trudności Europy w jej wyścigu z Azją i obiema Amerykami. Poza tym należy chronić ważne instytucje finansowe – Europejski Bank Centralny, Francja czy Niemcy muszą mieć pewność, że ewentualny upadek banków kredytujących Ateny (dług tego kraju wynosi około 350 mld euro) nie obciąży zbytnio podatników.
Oba powody są ważne także dla Polski. Europa jest również naszym domem. Poza tym do 2013 roku z Unii dostaniemy 67 mld euro dotacji. Tymczasem bankructwo banków spowodowałoby problemy, jakie pamiętamy z okresu, gdy upadał Lehman Brothers. Wówczas polskie banki kontrolowane w większości przez zagraniczne instytucje ograniczyły akcję kredytową, nie zważając na kłopoty naszych przedsiębiorców. Kolejne problemy mogłyby więc istotnie spowolnić tempo rozwoju naszej gospodarki. Prawda, że z tej perspektywy nasz udział w gwarancjach pożyczek dla Grecji w wysokości 250 mln euro wygląda zupełnie inaczej?
Ratując Grecję, Europa kupuje sobie czas. Bo dziś najgorszym scenariuszem byłoby wywołanie efektu domina. Niekontrolowana niewypłacalność Grecji spowodowałaby trudne do przewidzenia skutki w Portugalii, Irlandii czy Hiszpanii. Przesuwając problem upadku Grecji na następne lata, zyskuje czas dla Portugalii czy Irlandii (ich finanse mają szansę się wzmocnić). Wielkie banki, które są zaangażowane w rządowe długi Europy, też dostają czas na zdobycie większych kapitałów. Dostaje go również Grecja, która powinna postarać się przeprowadzić głębokie reformy. Priorytetem jest więc umocnienie każdego z elementów domina, by stało się odporniejsze na wstrząsy. To dlatego Unia gasi grecki pożar.
Inwestorzy nie mają jednak złudzeń – do upadku Grecji prędzej czy później dojdzie. Ale lepiej, aby był to proces kontrolowany, za którym pójdzie głęboka zmiana systemu greckich finansów publicznych. Ten biedny kraj bogatych ludzi musi się zmienić.