Tymczasem słabym public relations, a w zasadzie investor relations, cechuje się zwłaszcza strefa euro. Ten niegdyś bardzo prestiżowy klub 17 krajów pogrąża się w głębokim kryzysie. Problemy Grecji, a teraz Włoch narastają z oszałamiającą prędkością. Rentowność włoskich obligacji dziesięcioletnich osiągnęła w tym tygodniu poziom 6 proc., niewidziany od czasu powołania eurolandu. Indeksy największych giełd Starego Kontynentu znajdują się na poziomach najniższych od roku. A to nie koniec.
Jakby tego było mało, unijne instytucje fundują rynkom sprawdzian. Ma on objąć 90 największych banków. To już trzeci od czasu wybuchu kryzysu finansowego przed czterema laty test wytrzymałości europejskiego sektora bankowego. A jednak ten sprawdzian jest wyjątkowy. Jaki będzie jego efekt?
Otóż okaże się zapewne, że kilkanaście instytucji ma zbyt małe kapitały, które nie wystarczą, jeśli nadejdzie większe spowolnienie gospodarcze. Ich klienci mogą bowiem zbankrutować. A w konsekwencji zagrożone banki będą musiały utworzyć rezerwy, co zmniejszy ich zyski i osłabi pozycję kapitałową. Inwestorzy poznają aż 3 tysiące wskaźników, które wiele im powiedzą o każdej ze spółek. Od razu na jaw wyjdą zarówno dobre, jak i złe strony. Od razu też analitycy wskażą instytucje, które mogą zostać wchłonięte przez inne.
Dziś nikt jeszcze nie wie, dokąd poniesie sektor bankowy fala fuzji i przejęć. A nie można przecież wykluczyć, że kryzys pokona wiele psychologicznych i narodowych barier. I być może na przykład włoski UniCredit zostałby przejęty przez rosyjski Sbierbank albo Agricultural Bank of China. W ten sposób Rosjanie lub Chińczycy staliby się właścicielami drugiego co do wielkości banku w Polsce – Pekao.