Nie ma się co oszukiwać. To podróbki królują na internetowych aukcjach. Często kupienie oryginalnego produktu znanego projektanta graniczy z cudem. Tak jak "cudem" wydają się ceny – po najwyżej kilkadziesiąt złotych za rzeczy warte w sklepach grube setki... Dowód? Niemal każdy serwis aukcyjny aż się roi od aukcji z jakoby markowymi rzeczami np. po... 20 zł w opcji bez licytacji.
Przy takich cenach kupujący, którzy zamiast oryginału dostali podróbkę, często machają ręką na sprawę, bo wydaje się im, że nie ma co zawracać sobie głowy taką kwotą. Na to zresztą często liczą sprzedający.
Rzecz jasna handel podróbkami oznacza także gigantyczne straty dla producentów markowych rzeczy. Tylko w ubiegłym roku wartość rynku nielegalnych towarów w UE przekroczyła 1,1 mld euro.
Teraz ma się to zmienić. W każdym razie tak chciałby Europejski Trybunał Sprawiedliwości, który orzekł właśnie, że właściciele serwisów powinni odpowiadać za podróbki sprzedawane za ich pośrednictwem. To przewrót w filozofii podejścia do handlu internetowego. Jeszcze w 2009 r. brytyjski sąd w sprawie L'Oreal kontra eBay uznał, że aukcyjny potentat nie ponosi winy za to, że w jego serwisie sprzedawane są podrabiane towary. Podobnego zdania byli sędziowie belgijscy i francuscy.
Właściciele portali tłumaczą się, że przy tak ogromnej skali handlu nie mają ani szansy, ani możliwości odfiltrowywania produktów nieoryginalnych. Choć wcale nie przeszkadza im to w kasowaniu prowizji od sprzedaży podróbek.