Rozmaicie można wygrywać debaty publiczne. Perswazją – to szkoła Arystotelesa, gdzie silniejszy argument wygrywa. Parezją – to kartezjuszowska technika opisywania rzeczywistości przez definiowanie prawdy.
Jest też metoda wykręcania kota ogonem. Prowadzenia debaty tak, żeby odwrócić uwagę od istoty rzeczy. Wywoływania sztucznych emocji i polaryzowania stron wokół fałszywie postawionego problemu. Na przykład: więcej Unii czy więcej suwerenności. Choć w rzeczywistości pytanie powinno brzmieć: więcej państwa czy więcej wolności.
PiS, licząc na łatwe zarobienie kilku punktów, wplątał się w z góry przegrany spór. Nie ma bowiem obecnie mowy o zagrożeniu dla suwerenności Polski. Nie ma mowy o europejskim federalizmie, bo nikt nie wie, jak miałby on wyglądać. Istnieje natomiast niebezpieczeństwo, że wspaniała idea europejskiej Wspólnoty gospodarczej zostanie zastąpiona paneuropejskim socjalizmem.
To, co dzieje się dziś z europejskimi bankami – a wcześniej stało się z producentami aut uzależniającymi decyzje o przenoszeniu produkcji nie od rachunku ekonomicznego, ale od rządowych dopłat – wkrótce może się stać ze wszystkimi gałęziami gospodarki. Niby firmy będą prywatne, ale zostaną ubezwłasnowolnione przez polityków i urzędników, którzy wprowadzają na przemian niszczące regulacje i podtrzymujące przy życiu dotacje. Dziś musimy podnosić ceny paliw na życzenie Unii, jutro ta sama Unia będzie nam dopłacać do zbyt drogiej żywności. Dziś urzędnicy w Brukseli pracują nad dyrektywami rujnującymi przemysł tytoniowy, jutro komu innemu będą zabierać, żeby starczyło na zapomogi dla plantatorów.