Obiecane przez Polskę ponad 6 mld euro pożyczki dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego budzi wiele kontrowersji. I zapewne jeszcze długo będzie budzić – nawet jeśli pieniądze, które mają być przeznaczone na ratowanie znajdujących się w kryzysie państw strefy euro, wrócą do Polski w pełnej kwocie.
Głosów sprzeciwu jest wiele. Wczoraj zamiar pożyczenia pieniędzy MFW ponownie skrytykował Krzysztof Rybiński, były wiceprezes Narodowego Banku Polskiego (w czasie pracy w banku centralnym nadzorował zarządzanie rezerwami walutowymi, a nawet doprowadził do przyjęcia, a przede wszystkim opublikowania, strategii zarządzania rezerwami).
„Pożyczka dla Włoch to około 30 mld złotych, 2 procent od tego to 600 milionów złotych, przez trzy lata to prawie 2 mld złotych. Tyle mniej więcej wyniosą utracone odsetki, jeżeli pożyczymy pieniądze MFW" – napisał w swoim blogu Rybiński.
Strata ma wynieść blisko 2 proc., bo oprocentowanie pożyczki dla MFW będzie symboliczne (obecnie wynosiłoby 0,11 proc.). 2 proc. to z kolei dochód z dziesięcioletnich obligacji rządów USA czy Niemiec – dwóch krajów uznawanych za najbezpieczniejsze lokaty kapitału.
Zastanawianie się nad tym, jakie ryzyko wiąże się z „ostatecznym" przeznaczeniem pieniędzy zapowiedzianych przez ministra finansów i szefa banku centralnego, może być uznane za godną podziwu oznakę dalekowzroczności.