Dług to nie bajka

Rząd cieszy się jak dziecko, że po najgorszej fali kryzysu znów może łatwiej i taniej się zadłużać – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 06.05.2012 23:30

Dług to nie bajka

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Po lepszych, niż się spodziewano, danych za ubiegły rok odnośnie do długu i deficytu finansów publicznych rząd Donalda Tuska zaczyna ogarniać coraz większy optymizm. „Leszku, niebezpieczeństwo minęło, ściągnij licznik długu" – takie wezwanie ministra finansów Jacka Rostowskiego otrzymał niedawno w liście Leszek Balcerowicz. Rostowski przekonywał, że w tym roku polska gospodarka zaczyna się efektywnie oddłużać, bogacimy się szybciej, niż zadłużamy.

Potem zabrał też głos premier Donald Tusk, zauważając nie bez satysfakcji, że realny w tym roku jest deficyt finansów publicznych poniżej 3 proc., a w 2016 roku nadwyżka budżetowa. Na ten optymizm wpływ miały z pewnością dane za ubiegły rok, gdy deficyt był mniejszy od zaplanowanego i wyniósł 5,1 proc. zamiast 5,6 proc. Podobnie dług, mimo osłabienia złotego, nie przebił progu ostrożnościowego w wysokości 55 proc. PKB.

Minister Rostowski myli się, twierdząc, że niebezpieczeństwo minęło. Jest nawet większe niż rok czy dwa temu

Deficyt oczywiście pokrywamy, zadłużając się. A rząd cieszy się jak dziecko, że po najgorszej fali kryzysu znów może łatwiej i taniej się zadłużać. Słyszymy co chwila triumfalne komunikaty Ministerstwa Finansów o udanej aukcji obligacji. – Nie mamy żadnych problemów ze sprzedażą naszych papierów dłużnych. Mamy zapewnionych już prawie 2/3 potrzeb pożyczkowych na ten rok, a zaledwie 1/3 roku przeszła – chwalił się w kwietniu minister Rostowski.

Zamiłowanie do opowiadania bajek przez rządzących jest znane od tysięcy lat. Według ministra Rostowskiego licznik długu, który wciąż wisi w centrum Warszawy, jest jak wołanie: „Wilk! Wilk!" z bajki Ezopa o chłopcu i wilku. Chłopiec ostrzegał mieszkańców, kiedy zagrożenia nie było, a gdy wilk rzeczywiście się pojawił, nikt już nie przybiegł mu na pomoc, bo wszyscy kolejne już nawoływania zbagatelizowali. „Podobny los może spotkać Twój licznik długu, jeśli w sytuacji, w której zagrożenie dla finansów publicznych minęło, on ciągle będzie wisiał. Co zrobisz, kiedy ponownie pojawi się zagrożenie? " – pyta w liście do Balcerowicza Rostowski.

Balcerowicz zignorował go, choć mógłby mu odpowiedzieć inną bajką Ezopa: o świerszczu i mrówce. Świerszcz biegał sobie beztrosko cały rok i gdy przyszła zima, został na lodzie. Cóż, ktoś tu zdrowo hasał przez pierwszą kadencję i trochę późno dostrzegł zagrożenie... Wcześniej była minister finansów Zyta Gilowska sięgnęła do innej bajki – porównywała rząd do „Czerwonego Kapturka, który beztrosko bieży przez las".

Nie tylko wielkość się liczy

Minister Rostowski uspokaja, że jesteśmy w połowie stawki europejskich dłużników ze stosunkiem długu publicznego do PKB w wysokości 56,7 proc. (53,8 proc. według polskiej metodologii), gdy np. Niemcy i Francja nieco ponad 80 proc. Ale takie porównywanie jest złudne. Liczy się zdolność do obsługi zadłużenia i zaufanie rynków.

Z tym już jest znacznie gorzej. Płacimy więc prawie trzykrotnie wyższe odsetki niż Niemcy. Ponadto, ponieważ jesteśmy poza strefą euro, w razie zawirowań nam w pierwszej kolejności przykręcą kurek z dalszymi pożyczkami. To właśnie dlatego znacznie wyższy i, wydawałoby się, groźniejszy dług wielu krajów jest zdecydowanie mniej kosztowny i bardziej bezpieczny od naszego. Spokój rządzących niepokoi tym bardziej, że już raz zbankrutowaliśmy i na początku lat 90. trzeba nam było połowę długu umarzać. Już ten fakt powinien skłaniać do nadzwyczajnej czujności.

Dlatego na usta ciśnie się pytanie, dlaczego rząd dopuścił do prawie 8 proc. deficytu (dane za 2010 rok) i wzrostu długu od 2008 roku o blisko 300 mld zł? Co z tego, że w relacji do PKB ten wzrost był jednym z niższych w Europie, skoro inni mieli recesję, często głęboką, a nasza gospodarka rosła, a teraz jej wzrost jest relatywnie wysoki?

Takie nowe kraje Unii jak Bułgaria czy Estonia mimo potężnych kłopotów potrafiły utrzymać długi na wodzy. Tymczasem konsekwencje wzrostu długu są poważne. Ponieważ zbliżyliśmy się do progu w wysokości 55 proc. PKB, musimy teraz mocno naciskać hamulce. Widać to na przykładzie dróg, których modernizacja miała być hitem rządu Tuska.

Rząd już zamraża kolejne duże kontrakty drogowe. W efekcie w najbliższych latach wydatki na infrastrukturę gwałtownie spadną, doprowadzając do bankructwa dopiero co stworzony duży przemysł wytwórczy. Za kilka lat, gdy przypłyną pieniądze z nowej unijnej perspektywy, nie będzie komu robić.

Ruchome piaski

Minister Rostowski myli się, twierdząc, że niebezpieczeństwo minęło. Jest nawet większe niż rok czy dwa temu. Okazuje się, że cały czas poruszamy się po ruchomych piaskach. Gdy tylko zaleczono rany Grecji, pojawił się problem dużo poważniejszy – kilkukrotnie większa Hiszpania, której gospodarka właśnie tonie i może pociągnąć za sobą kolejne. Pomoc dla śmiertelnie zadłużonej Grecji mogła się przy tym wydawać harcerską wycieczką.

W dodatku, wiele na to wskazuje, do nieszczęsnych Greków niebawem wrócimy, gdy się okaże po raz kolejny, że pomoc niewiele dała. Na horyzoncie widać też kolejne kłopoty. Niepokojące informacje docierają z samych gospodarek Europy. Z wyjątkiem Niemiec i kilku innych krajów kontynent znów zanurza się w recesji.

Do tego dochodzą kłopoty na naszym podwórku. Dane o polskiej produkcji za marzec były zaskakująco słabe, podobnie dane mówiące o realizacji budżetu za pierwsze trzy miesiące, które okazały się gorsze niż przed rokiem. Może to wypadki przy pracy, a jeśli nie? Co, jeśli sytuacja gospodarcza i finansowa pogorszy się i wpływy do państwowej kasy spadną?

W dodatku wciąż nie ma gwarancji, że uda się wprowadzić zapowiadane reformy, które kontestują opozycja i związki zawodowe. A które rząd musi już rozwadniać na skutek oporu PSL.

Tymczasem przedstawiciele rządu wykazują się podobnym samozadowoleniem co kilkanaście lat temu wicepremier w rządzie SLD – PSL Grzegorz W. Kołodko, powtarzający jak mantrę: „produkcja rośnie, inflacja spada". Teraz będziemy słyszeć: „produkcja rośnie, dług w relacji do PKB spada". Oby jednak pewnego dnia minister Rostowski nie zaczął nagle krzyczeć: „Wilk, Wilk! ".

Po lepszych, niż się spodziewano, danych za ubiegły rok odnośnie do długu i deficytu finansów publicznych rząd Donalda Tuska zaczyna ogarniać coraz większy optymizm. „Leszku, niebezpieczeństwo minęło, ściągnij licznik długu" – takie wezwanie ministra finansów Jacka Rostowskiego otrzymał niedawno w liście Leszek Balcerowicz. Rostowski przekonywał, że w tym roku polska gospodarka zaczyna się efektywnie oddłużać, bogacimy się szybciej, niż zadłużamy.

Potem zabrał też głos premier Donald Tusk, zauważając nie bez satysfakcji, że realny w tym roku jest deficyt finansów publicznych poniżej 3 proc., a w 2016 roku nadwyżka budżetowa. Na ten optymizm wpływ miały z pewnością dane za ubiegły rok, gdy deficyt był mniejszy od zaplanowanego i wyniósł 5,1 proc. zamiast 5,6 proc. Podobnie dług, mimo osłabienia złotego, nie przebił progu ostrożnościowego w wysokości 55 proc. PKB.

Pozostało 86% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację