W środę, 9 maja, w przeoczoną jakoś w tym roku rocznicę zakończenia drugiej wojny światowej, we wspaniałej scenerii florenckiego Palazzo Vecchio, premier Włoch Mario Monti zaapelował „do niemieckich głów i co trudniejsze do niemieckich serc, nie mówiąc już o niemieckich kieszeniach" o strategię wzrostu dla Europy. Ten apel zyskuje na sile po zwycięstwie socjalistów w wyborach francuskich, wobec pogłębiającego się kryzysu finansowego w Hiszpanii, przede wszystkim jednak po wyborach w Grecji.
Grecy pokazali czerwone kartki dwóm od 1974 r. naprzemiennie rządzącym siłom politycznym: socjalistom spod znaku PASOK i centroprawicowej Nowej Demokracji. Była to sprawiedliwa, choć opóźniona zapłata za dekady niekompetencji, krętactwa, korupcji i rozdawnictwa unijnych i pożyczonych pieniędzy. Wygranymi okazały się jednak partyjki radykalnej lewicy i radykalnej prawicy, które wypłynęły na populistycznej fali emocjonalnego sprzeciwu wobec narzucanej przez Unię polityki drastycznych oszczędności. Uniemożliwia to utworzenie rządu zdolnego do realizacji paktu fiskalnego. Niewielkie są szanse na to, że powtórne wybory w czerwcu coś tu zmienią. Coraz bardziej prawdopodobny staje się więc scenariusz ogłoszenia niewypłacalności Grecji i opuszczenia przez nią strefy euro, a być może i UE.
Konwencja antycznej greckiej tragedii naznaczona jest nieuchronnością klęski. Jest to sytuacja, w której każdy wybór zwraca się przeciwko bohaterowi. I rzeczywiście trudno wyobrazić sobie dobry scenariusz wyjścia ze strefy euro. W jednym z komentarzy w „Financial Times" spotkałem się z określeniem „Hiroszima w Atenach". Na niewiele zdadzą się w tej dramatycznej sytuacji uspokajające porównania do aksamitnego monetarnego rozwodu Czech i Słowacji. Nie na darmo Grecja nazywana bywa ostatnio „piętą Achillesową Europy". Problem polega bowiem nie tylko na mniej lub bardziej dramatycznym scenariuszu katastrofy ekonomicznej w Grecji, ale także, lub może nawet przede wszystkim, na jej wpływie na dalsze losy wspólnej waluty. Tragedia grecka może bowiem zostać odegrana także na ogólnoeuropejskiej scenie. Wyjście Grecji ze strefy euro musi bowiem oznaczać spadek zaufania do wszelkich aktywów denominowanych w tej walucie. A spadek zaufania na rynkach jest czymś niekontrolowanym. Niewykluczony staje się czarny scenariusz dla całej Europy, a zwłaszcza dla największego beneficjenta euro: Niemiec. Być może trzeba więc będzie posłuchać apelu Montiego, „poluzować" nieco oszczędnościowe rygory i przygotować rozsądny program stymulowania wzrostu.