Należy więc mieć nadzieję, że pomysł Madrytu na akcję ratunkową za 300 mld euro to tylko pozycja negocjacyjna i Hiszpanom wystarczy np. 100 mld. Gdyby jednak się okazało, że ich sytuacja rzeczywiście jest bardzo zła, to istnienie eurolandu naprawdę byłoby zagrożone.
Dopiero teraz widać, jak utopijny był pomysł stworzenia konfederacji państw ze wspólną walutą, ale o różnych systemach politycznych, społecznych i gospodarczych.
Początkowo wszyscy członkowie eurolandu się bogacili i bogaci, i biedni. Potem okazało się, że rozwój tych drugich odbywał się na kredyt, który dziś trzeba spłacać. Doskonale to widać w Polsce. Dostajemy gigantyczne pieniądze z Brukseli, ale okazuje się, że coraz trudniej nam zdobyć wymagany wkład własny do finansowanych przez Unię inwestycji. Do tego dochodzą nierówności społeczne. Z punktu widzenia Greków niby jesteśmy wspólnotą, a wystarczy porównać poziom płac czy emerytur. Gdzie ta solidarność?
Jesteśmy świadkami końca dotychczasowego modelu unii walutowej. Gonienie najbogatszych członków Unii dla najbiedniejszych skończyło się katastrofą. Gdyby Niemcy wchłonęły dziś bankruta, jakim jest Grecja, musiałyby do niej dopłacać więcej niż do byłej NRD.
A więc albo bogatsi naprawdę wesprą biedniejszych (co jest bardzo drogie i mało prawdopodobne), albo euroland będzie musiał ograniczyć się do państw na podobnym poziomie rozwoju gospodarczego. To drugie rozwiązanie oznacza, że strefa euro musi liczyć mniej członków niż obecnie i dla Polski jeszcze długo nie będzie w niej miejsca.