Decyzja Norweskiego Komitetu Noblowskiego o uhonorowaniu pokojową nagrodą Unii Europejskiej wywołała zrozumiałe zdumienie i falę domysłów. Uzasadnieniem nagrody dla UE jest to, że udało jej się zjednoczyć dużą część Starego Kontynentu na dziesięciolecia, trwale usuwając groźbę wojny. Takie wytłumaczenie byłoby trafne jeszcze pięć lat temu. Obecnie, dzięki nieudanemu eksperymentowi o nazwie „strefa euro" UE znowu zaczyna się dzielić. Solidarność europejska jest już fikcją. Wściekli Grecy podpalają kukłę Merkel ubraną w mundur SS, rozgoryczeni Niemcy patrzą na mieszkańców Południa jak na podludzi, Duńczycy prują strefę Schengen, Katalończycy chcą się oderwać od Hiszpanii, Zachód olewa potrzeby Wschodu, Północ tłamsi Południe, nacjonalizmy znowu dochodzą do głosu a Brytyjczycy patrzą na ten cały cyrk z politowaniem.
Decyzja Komitetu Noblowskiego jest tym bardziej kuriozalna, że kilku członków UE zarówno w tym jak i w zeszłym roku prowadziło wojny (Afganistan, Libia). Ale to nie pierwsza tego typu wpadka dostojnych mędrców z Oslo. W 2009 r. przyznali pokojowego Nobla „na zachętę" Barackowi Obamie, który wkrótce potem zaangażował siły zbrojne USA w operacje militarne w kilku krajach. Obama jest też pierwszym pokojowym noblistą mającym „listę celów" do likwidacji. W 2007 r. nagrodzony został były wiceprezydent USA Al Gore za kiepski film (zwany przez złośliwych prezentacją w Power Point) o globalnym ociepleniu, oparty na naciąganych danych. W 2002 r. pokojowego Nobla zgarnął Jimmy Carter – najgorszy prezydent USA, wsławiony m.in. tym, że dopuścił do przechwycenia władzy w Iranie przez Chomeiniego. Ta zacna nagroda przypadła w 1990 r. Michaiłowi Gorbaczowowi, sowieckiemu przywódcy, którego siepacze masakrowali afgańskich wieśniaków oraz demonstrantów w Tbilisi i Wilnie. Niektórzy mówią, że Pokojowa Nagroda Nobla nie ma już żadnego sensu, odkąd dostał ją w 1973 r. mający dużo na sumieniu amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger, ale przecież już Nobel z 1926 r. dla Gustava Stresemanna, kanclerza Republiki Weimarskiej usilnie pracującego nad remilitaryzacją Niemiec był jednym wielkim nieporozumieniem. Jedno jest pewne: Norweski Komitet Noblowski ma niezłe, absurdalne poczucie humoru.