Epitafium dla polityki pieniężnej

Można krytykować NBP za to, że nie dość agresywnie obniża stopy procentowe, albo że w maju niepotrzebnie je podniósł. Ale nie ulega wątpliwości, że polski bank centralny przynajmniej zajmuje się tym, co do niego należy: polityką pieniężną

Publikacja: 20.11.2012 13:52

Epitafium dla polityki pieniężnej

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Ryszard Waniek

Najważniejsze zachodnie banki centralne już ją porzuciły na rzecz polityki fiskalnej.

Do niedawna było to nie do pomyślenia. Niemal powszechna dziś na świecie niezależność banków centralnych od rządów została stopniowo wprowadzona właśnie po to, aby politycy nie mogli finansować swoich pomysłów dodrukiem pieniądza, grożącym niekontrolowaną inflacją.

Przed tym, że dogmat ten nie przetrwa kryzysu, od początku przestrzegali zwolennicy austriackiej szkoły ekonomii. Ale że „austriacy" tradycyjnie są krytycznie wobec banków centralnych, ich ostrzeżenia traktowano jako natręctwo obsesjonatów. Dziś coraz trudniej je ignorować.

W ubiegłym tygodniu brytyjski rząd postanowił, że Bank Anglii (BoE) odda mu odsetki od obligacji, które skupił za wykreowane pieniądze w ramach tzw. ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (QE). W praktyce oznacza to, że BoE za darmo pożyczył rządowi ponad 300 mld funtów.

Londyn argumentuje, że BoE i tak co roku odprowadza zyski do budżetu, więc chodzi tylko o to, żeby te wypłaty przyspieszyć i zapobiec niepotrzebnym emisjom nowych papierów. Przykład zaczerpnął z USA i Japonii, bo tamtejsze banki centralne oddają swoim rządom odsetki od skupionych w ramach QE obligacji co kwartał (albo skupują za nie kolejne obligacje). Problem w tym, że na tych programach banki centralne wcale nie zarabiają, bo skupują obligacje drogo: w końcu oficjalnie ich celem jest obniżenie rentowności tych papierów. Na przykład BoE przeznaczył 375 mld funtów na zakup papierów skarbowych o nominalnej wartości 327 mld funtów. Różnicę między tymi kwotami po prostu rządowi podarował.

To może być jednak tylko preludium do monetyzowania długów rządów na ogromną skalę.

BoE, Fed i BoJ dotąd tłumaczyły, że skup obligacji ma na celu wyłącznie pobudzenie koniunktury. Bank Anglii dodał sobie wiarygodności tym, że w połowie listopada przerwał QE uznając, że nie przynosi oczekiwanych skutków.

Co by się jednak stało, gdyby QE przerwał Fed, który w ostatnich kilku latach był największym nabywcą amerykańskich obligacji skarbowych? Kto przejąłby od niego pałeczkę? Przed kryzysem dług Waszyngtonu kupowały głównie Chiny i Japonia, które na ten cel przeznaczały ogromne nadwyżki handlowe. Ale te nadwyżki były elementem tzw. globalnej nierównowagi finansowej, uważanej za jedno ze źródeł kryzysu. Lepiej by było do tamtego status quo nie wracać. Pozostaje więc sektor prywatny. Banki łatwo zmusić do kupowania obligacji skarbowych regulacjami, takimi jak wymogi płynnościowe, nakazujące im trzymanie dużej ilości płynnych aktywów. Ale popyt innych inwestorów na te papiery – uważane za bezpieczną przystań – zapewne spadnie, gdy tylko poprawi się sytuacja w światowej gospodarce.

Oczywiście, problemu by nie było, gdyby Waszyngton po prostu ograniczył deficyt budżetowy, który od kilku lat przekracza 1 bln USD rocznie. Ale na to się nie zanosi. W końcu amerykańscy politycy właśnie próbują odsunąć o kolejny rok podwyżki podatków i cięcia wydatków publicznych. Zresztą sam Międzynarodowy Fundusz Walutowy zaleca USA, aby nie spieszyły się z zaostrzaniem polityki fiskalnej, bo groziłoby to im recesją.

Prędzej czy później może się więc okazać, że Fed będzie musiał prowadzić QE już nie po to, aby stymulować gospodarkę ale po to, aby zapewnić Waszyngtonowi popyt na obligacje skarbowe. Blisko takiego monetyzowania długów jest też Europejski Bank Centralny. Wprawdzie jak dotąd nie skupował on obligacji skarbowych państw eurolandu za wykreowane pieniądze, ale jest już na to gotowy (w ramach programu OMT). Dodatkowo zaś MFW naciska na frankfurcką instytucję, aby umorzyła część greckich obligacji znajdujących się w jej rękach.

I czy można się dziwić, że Friedrich von Hayek, przedstawiciel wspomnianej już austriackiej szkoły ekonomii, był przekonany, że keynesowski interwencjonizm i firedmanowski monetaryzm, którego wyznawcą jest szef Fedu Ben Bernanke, mają ze sobą więcej wspólnego, niż którakolwiek z tych teorii z jego liberalnymi koncepcjami?

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację