Statystyki za pierwsze trzy miesiące roku są optymistyczne dzięki znaczącemu wzrostowi wartości IPO w USA (o 44 proc. do niemal 9 mld dol.) oraz odbudowie zaufania do akcji nowych spółek w Europie (wzrost o 25 proc., do prawie 3,7 mld dolarów). W Azji, która w ostatnich latach była miejscem wielu pierwszych publicznych ofert, nastąpiło znaczące tąpnięcie rynku. Jego wartość spadła w I kwartale aż o 59 proc., do 2,9 mld dolarów. Nad rodzimym rynkiem IPO nie ma co się pochylać, bo choć jego wartość w I kw. była o 665 proc. wyższa niż rok wcześniej, to udział w globalnym rynku wynosił 0,4 proc., a sukcesem zakończyła się jedna oferta.

Na globalną wartość IPO w I kwartale 2013 roku warto popatrzeć przez pryzmat tego, co się działo w ostatnim kwartale 2012 roku. Takie porównanie wychodzi dość słabo, bo wartość ofert spadła o 16 mld dolarów. Skąd więc optymizm? Powodów jest kilka. Po pierwsze prócz IPO spółki prowadziły także wtórne oferty publiczne. W sumie z IPO i SPO pozyskały 183 mld dol., o 24 proc. więcej niż rok wcześniej. Po drugie ruszył rynek pierwszych ofert akcji spółek znajdujących się w portfelach funduszy private equity i venture capital.

Cechą charakterystyczną rynku IPO jest to, że podąża śladem indeksów giełdowych i swój szczyt – mierzony wartością ofert – osiąga, gdy hossa na giełdzie się kończy. Chwilę później wartość IPO spada, a spółki, które nie załapały się z ofertą i debiutem na hossę, jedna po drugiej odwołują oferty.

Pierwsze miesiące roku w ujęciu statystycznym były na światowych giełdach dobre. Amerykańskie indeksy sięgały szczytów, a flagowy indeks S&P500 zyskał 10 proc. Także w Europie nie było najgorzej. Główne indeksy zyskały od 0,2 proc. (DAX) do 8,7 proc. (FTSE). Na tym tle nasza giełda wypadła słabo. WIG20 stracił 8,2 proc. W efekcie był to najsłabszy I kwartał od 2009 roku i najgorszy kwartalny wynik od III kwartału 2011 roku. Nie dziwi więc, że IPO nie ma.

Autor jest publicystą ekonomicznym