Polska, wbrew częstym oskarżeniom rzucanym przez polityków, nie jest państwem krwawego liberalizmu. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, ingerencja państwa obejmuje niemal każdą dziedzinę życia. Po drugie, prawo nie zawsze jest rozumne, jest bardzo słabo przestrzegane i egzekwowane. Prawo jest złe, jest go za dużo (wystarczy przyjrzeć się liczbie uchwalanych ustaw i ich nowelizacji). I co najważniejsze, nikt prawa nie traktuje poważnie. Politycy mają do niego stosunek instrumentalny. Wykorzystują go do załatwiania spraw doraźnych, często związanych z partyjnym, a nie ogólnospołecznym interesem. Z kolei obywatele mają w stosunku do prawa trzy żądania: aby było dla nich korzystne, żeby oni sami mogli prawo omijać, natomiast dla innych powinno być dokuczliwe i wobec tych innych surowo egzekwowane. Bo jak mawiał Kargul: prawo prawem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie.
W tej postawie obywateli dzielnie wspierają opiniotwórcze media. Wystarczy wspomnieć dwie sprawy będące tematem numer jeden w ostatnich miesiącach: fotoradary i ustawę śmieciową.
W kraju, w którym na drogach ginie rekordowo dużo ludzi, powszechne stało się traktowanie kontroli przestrzegania limitów prędkości jako zamachu na wolność osobistą. Wiele tekstów poświęcono temu, jak oszukiwać radary i jak nie płacić mandatów. Podobnie za skandal uznano ustawę śmieciową, odbierającą prawo do wyrzucania śmieci byle gdzie i ustalającą realne opłaty za ich wywóz. Dodajmy, że dyżurnym tematem jest skarżenie się na złośliwe urzędy skarbowe niszczące przedsiębiorców. Są to na ogół tematy jednodniowe, bo nierzadko okazuje się, że ów biznesmen taki niewinny nie był, a więc tematu kontynuować nie warto.
Wróćmy jednak do polityków. Wicepremier Janusz Piechociński znalazł sposób na załatanie dziury budżetowej. Szybki, łatwy i przyjemny. Chce mianowicie abolicji dla przedsiębiorców funkcjonujących w czarnej i szarej strefie. Brzmi to pięknie, bo w owych strefach wytwarzana jest jedna czwarta PKB. Można jednak mieć obawy, czy w wyniku owej abolicji wpłynęłaby do budżetu choćby jedna złotówka.
Ci, którzy funkcjonują na czarno, nie przestaną tego robić nawet wtedy, gdy ich obciążenia podatkowe zostaną zmniejszone z 19 proc. do powiedzmy 15 proc. Wszak potrafią liczyć i wiedzą, że 15 proc. to jednak więcej niż zero. Równocześnie szacują, że prawdopodobieństwo złapania ich przez okrutny urząd skarbowy jest bliskie zeru. A jeśli nawet do tego dojdzie, zawsze pozostanie im budząca społeczny podziw rola niewinnie skrzywdzonej ofiary.